Friday, 11 January 2008

Nowa Zelandia (Polski)

10 dni w Nowej Zelandii minely niesamowicie szybko i bylo to zdecydowanie za malo by zwiedzic polnocna wyspe – bedziemy musieli tam wrocic

WAITOMO JASKINIE – polozone 3 godz na pld od Auckland. W okolicy jest okolo 800 jaskin – smieja sie tu ze jak sie ma tu kawalek ziemi to sie ma i jaskinie. My bylismy w St Bernard jaskini i ku naszemu zdziwieniu nie byla to pulapka turystyczna. Ubrali nas w kombinezony, dali gumaki, kaski, siodelka i liny. Pokazali jak sie spuszczac w dol i jak hamowac – cwiczenia na trawie.



Zwiedzanie zaczelismy od spuszczania sie 100m na linach – ciasno i ciemno bylo. Jedyne oswietleniem byla lampka na kasku.

Potem lazilismy po korytarzach podziwiajac stalaktyty, stalagmity i kolumny. Przewodnik dosc ciekawie opowiadal o ich powstawaniu. Na koniec spuszczlismy sie na linie pod katem zawieszonej z dosc duza predkoscia (po angielsku nazywa sie to fox ride). Pod nami i nad nami byly stalaktyty i stalagmity. Aby bylo cieawiej i bardziej strachliwie wszyscy mieli powylaczane swiatelka wiec byla niesamowita ciemnosc.


Po poludniu poszlismy ogladac glowworm jaskinie - tym razem byla bardzo turystyczna i zwiedzalo ja sie plynac lodzia przez 45min. Znana jest glownie z glowworm (nie znamy polskiego tlumaczenia). W ciemnosci swieca sie jak male niebieskie swiatelka – naprawde robi wrazenie i przypomina mleczna droge na niebie.

TAURANGA – w sobote odbywal sie tu Nowozelandzki Pol Ironman. Oczywiscie nie moglismy opuscic takiego wydarzenia – wstalismy wczesnym rankiem i pojechalismy kibicowac. Michal jakos nie mogl sie znalesc w roli widza i jakby mial rower ze soba to by startowal.


ROTORUA – zwana siarkowe miasto, gdyz otoczona jest mnostwem termicznych pol. W centrum mista, w parku zamiast fontan sa cieple mineralne polka i buchaja gazy. Wiekszosc kampingow ma kapiele w wodzie siarczanej. W okolicy jest mnostwa termicznych spa i wszystko smierdzi zgnilymi jajkami (siarka). My wybralismy sie do Hell Gate (brama do piekla) – obraz ksiezycowy, zapach nie przyjemny – bylismy tam na 2.5 km spacerze a potem mielismy kapiel w blocie i kapiel w wodzie siarkowej – wyszlismy odmlodzeni. Na luch mielismy kanapki z jajkami – nie najlepszy wybor i chyba za szybko jajek nie bedziemy znow jedli.



TAUPO – miasto polozone nad wielkim jeziorem w centrum pln wyspy, woda przejrzysta i pstragow mnostwo. Tu odbywaja sie mistrzostwa swiata w polowie pstraga i Ironman New Zealand w marcu (wiec nie moglismy tego miejsca opuscic). Dojezdzajac tam – jechalismy trasa kursu rowerowego. Rankiem Michal poszedl pobiegac (oczywiscie wzdluz trasy IM) a wieczorem poplywac. Dzien minal spokojnie i relaksujaco z lunchem nad jeziorem.

\
TURANGI – stad mielismy isc na 8godz szlak Tongariro Apline Crosing – wzdluz kraterow wulkanow i jeziorek wulkanicznych – okrzykniety najpiekniejszym jedniodniowym szlakiem. Ale pogoda pokrzyzowala nam plany – padalo, padalo i padalo non stop. Z nudow poszlismy na sciane do wspinaczki – bylo super i na pewno jeszcze tam wrocimy. Jest to bardzo popularne tu – naja je tutaj w prawie kazdym miescie i az sie wierzyc nie chce jak wysportowane i odwazne sa dzieci, wpinaja sie na gore blyskawicznie. Nie przestalo padac przez caly dzien wiec wymyslilismy plan B – pojedziemy do Wellington i tam spedzimy ostatni nasz dzien. Ale ten plan tez nam nie wyszedl, gdyz deszcz zalal droge i nie dalo sie jechac wiec nos spedzilismy na campingu w Leviv (60km od Welligton a rozkladajac namiot w deszczu).


WELLINGTON – dotarlismy tam w srode w poludnie, przestalo padac. Dojazd do Wellington byl super – klify i skaly po jednej stronie i morze po drugiej, centrum sklada sie z mnostwa malych restauracyjek i sklepikow. Welligton jest miastem wiatru – przez ponad 170 w roku wieje tu wiatry z predkoscia ponad 60km/godz. Za duzo nie pozwiedzalismy – poszlismy to Ta Pappa museum ogladnac wystawe poswiecona wieloryba (niesamowite, 60-70 tonowe zwierzeta) i tam spotkalimy Kiery & Dave (para z Londynu, ktora byla z nami na wycieczcew Patagonii) a potem poszlismy na drinka a potem bylo juz pozno i musielismy wracac na nasz kamping. Czwartek – nasz ostatni dzien w NZ – minal nam na pakowaniu. Przez tydzien wszystkie rzeczy jezdzily w bagazniku i upchanie ich do placaka spowrotem wymagalo wiele skakania po plecakach i zajelo nam prawie 2 godz. W drodze na lotnisko zatrzymalismy sie na gorze Victoria i podziwialismy piekny widok na miasto i port.




Moze tu jeszcze wrocimy. Michal jest dosc napalony by wystartowac tu w Ironman – dluga droga od domu ale jak kiedys przyjedziemy to polaczymy to z wakacjami. Atrakcji maja tyle, ze nie iwadomo co wybrac: pontony, kajaki, skoki spadochronowe, bungy jumping, przejazdzki konno i wiele innych o ktorym przedtem nie slyszelismy....
Teraz jestesmy w Melbourne – nastepne pare dni spedzimy z Brendonem (Michala kolega).

1 comment:

EwaBK said...

Relacja obszerna i niezmiernie ciekawa. Mozna zazdroscic Wam urozmaiconej turystyki ale i wyboru miejsc do zwiedzania oraz formy wedrowek - duzo aktywnosci fizycznej ! Gratuluje! Trzymam kciuki za dalsze realizowanie planow wycieczkowych. Gorace usciski. m.