Friday 25 July 2014

Flagstaff - Monument Valley - Mexican Hat - 2014/07

Dzień 9

Rozpoczęliśmy od wizyty w Obserwatorium Lowella (Percival Lowell’s Observatory) w Flagstaff, w którym to w 1930 roku odkryto Plutona, do niedawna uważanego za dziewiątą planetę układu słonecznego.

Oprowadzający nas po obserwatorium Dan przypomniał ciekawą anegdotę, która wyjaśnia pochodzenie Marsjan. Otóż XIX-wieczny astronom Giovanni Schriaparelli w swoich opisach Marsa użył słowa canale, które zostało przetłumaczone na język angielski jako canal. Cały szkopuł polega na tym, że angielskie canal oznacza kanał zbudowany ludzką ręką, a tłumaczenie powinno brzmieć channel, czyli kanał np. La Manche. Lowell błędnie rozwinął temat w wydanej w 1906 roku ‘Mars and Its Canals’ (‘Mars i jego kanały’), co przyczyniło się do utrwalenia przekonania o istnieniu Marsjan. O ile w tej kwestii pomylił się on bardzo, o tyle jego intuicje oparte na wieloletnich badaniach odnośnie nowej planety, którą nazywał Planeta X, potwierdziły się 14 lat po śmierci Lowella, a odkrycie Plutona zostało ogłoszone 13 marca 1930 roku, dokładnie w 75-tą rocznicę jego urodzin.
Grobowiec Percivala Lowella - założyciela obserwatorium. Tradycją jest pochówek założycieli obserwatoriów na ich terenie
Planety są nazywane imionami starożytnych bogów. Pluton - bóg ciemności i podziemi, dobrze oddaje osobliwość planety, która ma tendencje do znikania z pola widzenia z racji odległości i bardzo nieregularnej orbity. Na kongresie Międzynarodowej Unii Astronomicznej w 2006 roku Pluton, dotąd uznawany był za dziewiątą planetę układu słonecznego, został zdegradowany do rangi planety karłowatej. Wiązało się to z przyjętą wtedy nową definicją planety.
Według Wikipedii, planetą jest ciało niebieskie, które:
1) znajduje się na orbicie wokół Słońca;
2) posiada wystarczającą masę, by własną grawitacją pokonać siły ciała sztywnego tak, aby wytworzyć kształt odpowiadający równowadze hydrostatycznej (prawie kulisty);
3) oczyściło sąsiedztwo swojej orbity z innych względnie dużych obiektów.
Obiekty niespełniające trzeciego warunku i nie będące księżycami są określane mianem planet karłowatych. Obiekty niespełniające drugiego i trzeciego warunku, i niebędące księżycami, to małe ciała Układu Słonecznego.
Parafrazując, za planetę uważa się:
1) obiekt obiegający Słońce;
2) obiekt o kształcie kulistym;
3) obiekt dominujący na swojej orbicie.
Pluton nie spełnia trzeciego wymogu, gdyż jego orbita przecina się z orbitą dominującą Neptuna, a odkryty w 1978 roku Charon, uważany za księżyc Plutona, jest tylko o połowę od niego mniejszy. Inni astronomowie uważają układ Pluton - Charon za podwójną planetę karłowatą. Charakterystyczną cechą tego układu jest to, że ciała wirują wokół wspólnego ośrodka masy znajdującego się ponad powierzchnią Plutona. Z tego też powodu, nie wszyscy uznają za stosowne nazywanie Charona księżycem Plutona, a raczej widzą w nich układ podwójny - bez określenia głównego obiektu i jego księżyca. Tworzą one układ podwójnie synchroniczny, co oznacza, że są stale zwrócone do siebie tymi samymi stronami.

Z ciekawostek zasłyszanych i przeczytanych w Obserwatorium Lowella Słonisia wybrała następujące:
Merkury jest planetą położoną najbliżej Słońca. W dzień temperatura wzrasta do 220 stopni Celsjusza, a w nocy spada do -124 stopni. Jest to największa znana amplituda temperatur między dniem a nocą;
Na Wenus dzień trwa dłużej niż ziemski rok, a temperatura w dzień wynosi 430 stopni Celsjusza. Jest tym samym wystarczająco wysoka, by stopić ołów;
Ziemia jest jedyną planetą, na której woda występuje w trzech postaciach: ciała stałego, cieczy i gazu;
Najwyższa góra (17 km) i najgłębszy kanion (4 k) w Układzie Słonecznym znajdują się na Marsie;
Jowisz jest najszybciej obracającą się planetą, a dzień na niej trwa 10 godzin;
Saturn ma gęstość mniejszą niż woda, czyli gdyby wrzucić Saturn do wody, unosiłby się na powierzchni;
Uran jest najbardziej przechyloną planetą;
Neptun ma najsilniejsze wiatry dochodzące to 2000 kilometrów na godzinę (nie te wiatry:));
Pluton dostał w 2006 roku czerwoną kartkę i już nie jest planetą.
W radio zabrzmiał klasyk zespołu Free ‘All Right Now’, gdy wyjeżdżaliśmy z Flagstaff Route 66. Sześćdziesiątka szóstka jest jednym z symboli USA, a wiedzie ona z Chicago w Illinois do Santa Monica w Kalifornii. Otwarta w latach dwudziestych XX wieku trasa o długości prawie 4000 kilometrów, została uwieczniona przez słynnego pisarza Johna Steinbecka w ‘Gronach gniewu’, czerpali z niej inspirację bitnicy i inne niespokojne duchy, w tym John Ball, obywatel RPA, który w 1972 roku przebiegł ją w 54 dni.
Blisko trzy godziny później zameldowaliśmy się w Monument Valley - dolinie na granicy stanów Arizona i Utah. Znajduje się ona wewnątrz rezerwatu Indian Navajo, których język był używany przez armię amerykańską do szyfrowania wiadomości podczas II wojny światowej, a kodowane w ten sposób wiadomości nigdy nie zostały odczytane przez wroga i przyczyniły się walnie do pokonania sił japońskich na Pacyfiku.

Gleba i skały w Monument Valley zawdzięczają swoją czerwoną barwę tlenkom żelaza i manganu. Rozróżnia się głównie trzy typy formacji skalnych: ‘butte’, ‘masa’ i ‘spire’, których kształt jest wynikiem erozji.
Porzuciliśmy asfalt na rzecz off-roadu i udaliśmy się na 17-milowego (26 km) rogala pośród świętych miejsc Indian Navajo. Pogoda się nieco popsuła. Wciąż było ciepło, ale zerwał się wiatr i nadciągnęły chmury burzowe. Połowa nieba była stosunkowo bezchmurna, a z grubej warstwy chmur przesłaniającą drugą połowę padał rzęsisty deszcz. My byliśmy gdzieś pomiędzy. Wiatr nawiewał czerwony piasek, a okulary przeciwsłoneczne spełniały funkcję gogli. Na jednym z podjazdów utknęliśmy i tylko dzięki rodzinie z jeepa jadącego za nami, udało nam się wypchnąć samochód z piasku. 
Błyskawice rozświetlały raz za razem niebo, jakby poganiały chmury w naszym kierunku, a Słonisia odczuwała pewne poddenerwowanie.
Nocowaliśmy w przyjemnym motelu Hat Rock Inn (gratulacje dla Słonisi za wybór) w Mexican Hat oddalonym o pół godziny jazdy, a wieczór zwieńczyła kolacja w godnym polecenia Home of the Swingin’ Steak, którego sercem była grillo-huśtawka, a każda wchodząca do restauracji osoba zachowywała się niczym rasowy Japończyk i natychmiast wyciągała aparat…
 


Dzień 10

Szeryf Słonik zaordynował poranną zaprawę nim Umicha zdążyła otworzyć oczy. Zegar pokazywał 9.09, a żar już lał się z nieba. Po chmurach burzowych dnia wczorajszego nie pozostało śladu. 
Wybiegliśmy z Mexican Hat w kierunku The Valley of the Gods (Doliny Bogów), która wielokrotnie stanowiła tło dla wielu westernów i wielu innych produkcji filmowych. Krajobraz pogranicza stanów Utah i Arizony jest jakby scenografią żywcem wyjętą z filmów o Dzikim Zachodzie. Jest tak nie bez powodu. Już w 1939 roku legendarny reżyser i laureat czterech oskarów John Ford nakręcił w Monument Valley legendarny western pt.: ‘Dyliżans’, a w jedną z głównych ról wcielił się legendarny John Wayne. Duet ten wracał jeszcze w te strony wielokrotnie w celu nakręcenia kolejnych filmów. Z racji tego, że twarzą kojarzącą się z danym filmem jest ta odtwórców głównych ról nie dziwi fakt, że co rusz można dostrzec podobiznę Johna Wayna.
Słonik z Umichą wrócili do Hat Rock Inn 59 minut później. Nie wrócili jednak razem, gdyż ten pierwszy narzucił takie tempo, że ten drugi, na wpół zaspany, podziwiał jedynie plecy tego pierwszego zbliżające się coraz to bardziej i bardziej ku linii horyzontu. Koincydencja wspólnego powrotu wynikła z faktu, że wróciwszy z powrotem do Mexican Hat, Umicha przebiegła na jego drugi skraj, dzięki czemu odkryła The Olde Bridge Grill – położoną przy moście nad rzeką San Juan restaurację prowadzoną przez Indian Navajo.
Wymeldowawszy się z hotelu, obrano azymut na Mexican Hat – skałę, którą wieńczy kamień przypominający sombrero. Upał był niesamowity, pot lał się z nas ciurkiem, więc po krótkiej sesji zdjęciowej pojechaliśmy do The Olde Bridge Grill. Atmosfera, położenie i wystrój miejsca były bardzo na tak, a porcje tak duże, że jedna trzecia została na talerzach. Rozżaleni tym faktem wsiedliśmy do samochodu, a Słonisia wcisnęła gaz do dechy i pognaliśmy drogą stanową 163 na północ w kierunku Monument Valley.
Prawie bezchmurne niebo sprawiało, że krajobraz prezentował się inaczej niż poprzedniego popołudnia. Co więcej, jeszcze mocniej przywodził na myśl The Olgas czy też Uluru (Ayers Rock) - święte miejsca Aborygenów w centrum Australii. Bohaterowie naszego bloga spędzili godzinę w Monument Valley Visitors Center pijąc w cieniu zimną colę i oglądając piękną panoramę roztaczającą się z tarasu. Tą samą co poprzedniego dnia, a tak inną…

No comments: