Tuesday 29 July 2014

Zion and Bryce National Park - 2014/07

Dzień 13

Trójka bohaterów niniejszego bloga wyjechała właśnie z Zion i kieruje się ku Bryce Canyon. Mija właśnie czternasty dzień ich pobytu w Stanach, a w radio leci klasyczna ballada hair metalu ‘Every Rose Has Its Torn’ grupy Poison. ‘No ale co z dniem trzynastym?’ zapytają uważni czytelnicy. ‘Nie było dnia trzynastego?’ ‘A może tak jak w hotelach nie ma trzynastego piętra, tak nie było dnia trzynastego?’

Był. Słonisia, Słonik i Umicha spędziły go Zion Canyon. A że życie toczy się własnymi torami podług sobie znanych jedynie scenariuszy, bohaterowie dnia trzynastego przeżyli pod koniec dnia dwunastego następującą przygodę: mieli booking w hotelu, ale na 27 sierpnia, a nie lipca. Udało się jednak sytuację szybko wyjaśnić i zostali zakwaterowani w pokoju z łazienką dla handicapped, czyli upośledzonych. Nie jest pewnym czy ktoś nie próbował im czegoś zakomunikować.

W tym momencie trzeba wziąć pod rozwagę różnice między angielskim używanym w Wielkiej Brytanii i w Stanach. Handicapped w Anglii będzie generalnie słowem używanym do określenia osoby upośledzonej umysłowo, więc trzeba tutaj uważać. Właściwszym będzie zastosowanie słówka disabled. Inne przykładowe różnice między British English i American English, to restrooms (dosłownie tłumacząc: pomieszczenia do odpoczynku) zamiast toilets czy liqour store zamiast off-licence (sklep monopolowy).

Pogodziwszy się z faktem bycia handicapped, Słonisia, Słonik i Umicha dzień trzynasty spędziliły chodząc po Zion. Przejście kilku krótkich szlaków w jakiś niewyjaśniony sposób zajęło czas do godziny 16.oo.

Zaczęliśmy od tłocznego Riverside Walk, a potem podeszliśmy do urokliwej Weeping Rock (Łkającej Skały). Nazwa tej ostatniej wzięła się od tego, że ze skały skapuje wilgoć. Dzieje się tak dlatego, że wierzchnia warstwa plateau (płaskowyżu) jest przepuszczalna, a więc deszcz może w nią wsiąknąć, a gdy woda dojdzie do warstwy nieprzepuszczalnej, spływa nią ku bokom, aby ostatecznie zostać ‘wydaloną’ przez skałę i spadać turystom na głowy.























Naciekawszym ze szlaków był ten wiodący do Emerald Pools (Szmaragdowych Sadzawek). Wił się on stokiem górskim pośród drzew i głazów. Był on troszkę trudniejszy, więc średnia mijanych osób nieco spadła, a dotarcie do każdej z trzech sadzawek nagradzał ożywczy chłód w cieniu drzew i kilkusetmetrowych bloków skalnych.






















Popołudnie spędziliśmy w Springdale. Ledwie zainstalowaliśmy się na hotelowym tarasie i otworzyliśmy lokalnie produkowany ale, a zaczął padać rzęsisty deszcz, co zmusiło nas to do ewakuacji. Gdy przestało lać, powietrze wciąż było ciężkie, a niebo zachmurzone. Z racji tego, że Achilles miał kłopoty z piętą, a Słonik z Achillesem, Umicha poszła potruchtać, a Słonisia i Słonik zanurzyli się w bulgoczącej wodzie przy przyhotelowym basenie.

Kolację zjedliśmy w sympatycznej restauracji Bit & Spur. Słonik, istota obdarzona ogromnym apetytem na życie, po zjedzeniu steka z ćwierć krowy oznajmiła:

- Przeżarłam się.

Słońce już zaszło i był przyjemnie ciepły wieczór, gdy Słonik i Umicha zanurzyły się w bulgoczącej wodzie. Kilkanaście minut przed 22.oo basen i bulgocząca woda wyludniły się całkowicie, a kilka minut później jedyną osobą, która mogłaby się tam wciąż utopić tego dnia była Umicha. Gdy tak sobie płynęła koślawą żabką patrząc na gwiazdy świecące się jak zwykle światłem odbitym, przyszła jej do głowy piosenka R.E.M.‘Nightswimming’. I tak nucąc w myślach ‘Nightswimming deserves a quiet night’ myślała sobie Umicha, że feralna trzynastka jest bzdurnym przesądem dobrym dla ciołków w żółtych majtkach.

Myślała tak do czasu, gdyż życie miało dla niej w zanadrzu jeszcze jeden scenariusz. Było przed 23.oo, gdy Słonisia kategorycznym tonem, ni to warcząc ni to mówiąc, oznajmiła:

- Wyłączaj wszystko i idź spać, bo…

Iść spać przed jedenastą? Fakt, że hotele nie mają trzynastych pięter wydaje się być w pełni racjonalnym rozwiązaniem…


Dzień 14

Słonik miał sporo oczekiwań względem tras rowerowych w Zion Canyon. Okazało się, że oferta była bardzo uboga. Ekstremalny biking dało się znaleźć, ale coś bardziej dla amatorów ograniczało się praktycznie do asfaltu. Stąd wyprawa do Bryce Canyon, oddalonego od Springdale o niecałe dwie godziny jazdy. Aby tam się dostać, musieliśmy przejechać kilkanaście mil bardzo malowniczą trasą przez Zion Canyon, przejechać przez tunel Mt. Carmel o długości 1,1 mili oraz spojrzeć w prawo, aby przyjrzeć się bizonom w Zion Buffallo Grill. I tak jadąc, milomierz pokazał 2000 od momentu wynajęcia samochodu na lotnisku w Mieście Aniołów dwa tygodnie temu.

Powierzchnia Bryce Canyon National Park wynosi 145.000 km², a nazwa pochodzi od mormońskiego pioniera Ebenezera Bryce’a, który osiedlił się tam z rodziną w drugiej połowie XIX wieku. Zasłużył się on zakładaniem i wspieraniem lokalnych społeczności, oraz wybudowaniem kilkukilometrowego kanału irygacyjnego. Fakt, że był osobą powszechnie znaną sprawił, że do nazwy kanionu przylgnęło na dobre nazwisko Bryce.

Podziwiając śliczne widoki, Słonisia, Słonik i Umicha przemieścili się ‘rimem’ (krawędzią) kanionu z Bryce Point przez Inspiration Point do Sunset Point. 


W owej że chwili, stali się oni świadkami niesamowitego zjawiska meteorologicznego. Po lewej i prawej stronie przechodziły burze, niebo rozświetlały liczne błyskawice, a oni szli niczym Mojżesz przez Morze Czerwone. 


Coś lub ktoś u góry najwidoczniej bał się warczenia.:)

Pokonawszy 'rimem' 3,6 kilometra, zeszli ścieżką do tego quasi kanionu. Quasi – gdyż nie przecina go rzeka, ale i tak to, co wyrzeźbiła tam natura można śmiało określić mianem grand and spectacular.























Gdy schodzili w dół, dogoniły ich deszcz i błyskawice. Błysk od grzmotu dzieliły sekundy, więc Słonisia, Słonik i Umicha byli niemalże w samych sercu ‘cyklonu’. 
Nasza kryjówka przed burzą - miało to być skaczące zdjęcie, ale nie wyszło
W tym właśnie momencie usłyszeli oni tętent koni, by za chwilę dostrzec szesnaścioro jeźdźców z wolna ich doganiających. W tym momencie huknęło tak, że Słonisia aż podskoczyła. Gdy już doszła do siebie rzekła:

- Te konie są naprawdę dobrze wytresowane. Nie boją się grzmotów.
- Ja też się nie boję – odparł Słonik.
- Bo jesteś głupi…
Wracając do Springdale, troje bohaterów niniejszego bloga zatrzymało się przy Buffalo Grill i zjadło bardzo dobry lunch w otoczeniu molestujących się nawzajem kaczuszek, prychających kucyków i puszystych kur. Nie wiedzieć czemu - bizony zniknęły.
Bizony na rancho koło restauracji widziane poprzedniego dnia  w drodze do parku
Przejechawszy po raz ostatni przez śliczny Zion Canyon dotarli nasi dzielni muszkieterzy do hotelu, by spędzić wieczór w basenie i bulgoczącej wodzie, wypatrując pojawiających się gwiazd i podziwiając księżyc w nowiu, by następnie odbyć na tarasie naradę wojenną z towarzyszem Malbeciem. I tak zaskoczyła ich północ. Przebieg narady objęty jest tajemnicą wojskową…


1 comment:

Haniaszy said...

Wszystko super, zwłaszcza zdjęcia piękne, ale mam jedną, malutką uwagę (nie, żebym się czepiała): gwiazdy świecą światłem własnym (komety też), to planety, planetoidy i inne obiekty (jak nasz Księżyc) świecą światłem odbitym :)
No chyba, że US&A jest inaczej. Wtedy zwracam honor ;)