Monday 31 August 2020

Carpatia Divide - 15/08/2020

 

Carpatia Divide 

 

Jest ciepły sobotni poranek i stoję na rynku w Ustroniu z ciężkim rowerem ważącym ponad 20kg, niepewny co będzie dalej.  Dlaczego?  Za pół godziny startuję w kultowym bikepacking mountain bike wyścigu Carpatia Divide. Jest to typ imprezy, w której jeszcze nigdy nie startowałem, gdyż mamy do przejechania, w trybie samowystarczalnym, 620km przez cale pasmo Gór Karpackich z Ustronia do Mucznego w Bieszczdach pokonując ponad 16,000 metrów przewyższeń.  Prawie tydzień później w czwartkowe popołudnie ślizgam się po błocie pokonując ostatnie metry podejścia na Dwernik Kamień położony 1,004m npm.  Zalany potem ostatnimi siłami stawiam rower pod znakiem szlaku i robię zdjęcie panoramy na Połoninę Wetlinską.  Tego widoku nie zastąpi nic i postanawiam to uczcić ostatnim wafelkiem Grześ i łykiem coca coli.  Teraz już tylko karkołomny zjazd do wsi Nasiczne i 20km do Mucznego i już jestem pewien ze dam radę tam dotrzeć.  

Odpowiedź na pytanie czemu się męczyć przez 6 dni jadąc przez dzikie góry staje się oczywista – bo warto doświadczyć takich widoków, warto też doświadczyć niewygody, zmęczenia, głodu, żeby doceniać wszystkie luksusy, z których korzystamy w życiu codziennym i które wydają się nam oczywiste,




 

Dzień 1 – Beskid Śląski – 81km, 3,112m przewyższeń

 


Pierwszy dzień zaczyna się niewinnie.  Na rynku w Ustroniu atmosfera przed startowa, ale raczej nikt się nie stresuje, jest sporo gwaru, dowcipów i banteru.  Moja grupa rusza o 8:35 rano i gubię się już po 100m, bo wszyscy jadą w prawo a ja prosto.  Pod górkę doganiam grupę i zastanawiam się czemu wszyscy jadą tak powoli.  Po chwili mam odpowiedź – wjeżdżamy na gravel. skręcamy w lewo i trasa staje się 25% pionowa.  To oznaka że zaczęło się pchanie roweru na Czantorie.  Czytałem o tym podejściu i trochę się go obawiałem, ale po godzinie jesteśmy na szczycie i w sumie nie było tak źle.  Potem przekraczamy granicę i znowu pcham rower na górę, tym razem to Czantoria Wielka.  Krótki zjazd i po ponownej sekcji pchania jesteśmy na górze Stożek.  Kupuję kole i dwa batoniki i ruszam w dol.  Potem Wielka Racza, krótki odcinek płaskiego asfaltu i długie pchanie roweru na przełęcz Przegibek.  

Po dotarciu do schroniska okazuje się dopiero jak trudności pierwszego dnia dały się wszystkim uczestnikom we znaki – mnóstwo rowerów porozkładanych na trawie przed schroniskiem wraz z ich posiadaczami.  Do kuchni wielka kolejka.  Zaczyna zapadać zmierzch i stwierdzam że zmęczenie chyba mi nie pozwoli na pokonanie bardzo technicznego stromego zjazdu do Rajczy po ciemku.  Stopy mam poobcierane od wspinania się w twardych butach i ledwo mi się udaje do kuchni dojść.  Postanawiam od razu, że zostaję, kupuję jedzenie i dwa piwa.  Podłoga w schronisku, którą dzielę z 30 uczestnikami rajdu, którym nie udało się dostać łóżka okazuje się całkiem wygodna.

 






Dzień 2 – Beskid Żywiecki – 70km, 2,287m 

 


Karkołomny zjazd do Rajczy po nocy w schronisku podnosi od razu adrenalinę i potwierdza słuszność decyzji wczorajszej nocy niepokonywania go po ciemku.  Reszta dnia w Beskidzie Żywieckim potwierdza co będzie kluczowe do ukończenia tego rajdu: sen w nocy i kalorie.  Niestety obydwu składników zdecydowanie brakuje tego dnia.  A Beskid Żywiecki nie obfituje w łagodne ścieżki, którymi zmęczony kolarz może powoli i spokojnie się poruszać.  Konieczna jest dobra forma, siła i technika.  Beskid wyraźnie ujawnia jakiekolwiek braki u kolarza.  Szczerzę mówiąc niewiele z tego dnia utwierdza mi się w pamięci, jest mało jazdy. za to upal zalewający oczy potem i mnóstwo wypychania roweru pod strome skaliste stoki.  Mordercze podejścia pod Jaworzynę, Kolisty Groń (1114mnpm) i Magurkę i zjazdy miejscami nieprzejezdne, upał przerywany ulewnymi burzami.  Na pocieszenie jest tylko wspaniały flow single tracka na zjeździe do Zawoi.  Po krótkiej analizie następnego odcinka trasy i poszukiwania kwatery na Internecie okazuje się ze do następnej miejscowości jest jeszcze 30 km i szanse na nocleg są nie istniejące.  Zmoczony i zmarznięty postanawiam nocować na kwaterze Zawoja pod Grapą, pomimo nie wykonanego planu dzisiejszego dystansu.  Kwatera okazuje się fantastycznie wygodna i w restauracji udaje mi się uprosić jedzenie, pomimo że kuchnia jest już zamknięta.  Możemy pierogi lub placki zrobić powiada kelner.  To poproszę oba brzmi moja odpowiedź. Patrzył na mnie trochę z niedowierzaniem, ale jak wciągu 5 min dwa wielkie talerze były już puste to zrozumiał ze potrzebowałem obu.

 









Dzień 3 – Pieniny – 133km, 2,883m 

 


Odbudowany i naładowany kawą i przepysznym ciastem, które zaoferowała mi gospodyni jak zobaczyła mnie gotowego do jazdy o 6:30 rano, postanawiam ze dzisiaj musze nadrobić stracony czas.  Deszcz nie pada, temperatura nie jest tak wysoka jak w pierwsze dwa dni, więc uznaję to za moją okazję.  Od dzisiaj podobno trasa ma być bardziej przejezdna.  Trasa wiedzie na początek wspaniale przygotowanym singlem, który jest częścią Babia Góra MTB Trails.  Potem długi zjazd asfaltem, który powoduje ze kilometry uciekają błyskawicznie.  Nawet podejście pod Turbacz (1310mnpm) nie wydaje się tak mordercze dzisiaj.  Może to dlatego że pokonuje go w towarzystwie Marcina ze Śląska i nasze rozmowy pomagają zapomnieć o zmęczeniu i stromym podejściem.  Zjazd w kierunku Jeziora Czorsztyńskiego oferuje nam niezapomniane widoki Pienin, Dunajca i Tatr pojawiających się na horyzoncie.  W Tatry jednak tym razem nie jedziemy, trasa prowadzi doliną Dunajca na Słowacką stronę i na nocleg wybieram dzisiaj Czerveny Klastor, nie dojeżdżając do Szczawnicy, ale za to mam wynagrodzenie w postaci pysznej Słowackiej kolacji.

 







Dzień 4 – Beskid Sudecki – 104km, 3,158m 

 


Zatrzymanie się po stronie Słowackiej rano okazuje się małym błędem, ponieważ większość uczestników jadących ze mną dociera w nocy po ciemku aż do Szczawnicy i rano mają nade mną zdecydowaną przewagę.  Po płaskim odcinku do Szczawnicy okazuje się ze ranne ulewy zamieniły górskie stoki w rzeki płynącego błota.  Podejście pod Smerekova Vysoka okazuje się w tych warunkach trudniejsze niż Turbacz wczoraj i wszystkie oczekiwania łatwiejszej trasy dzisiaj ulatują błyskawicznie.  Potem podejście pod Eliaszowkę, zjazd do Piwniczej Zdrój i ulewa na następnym podejściu która ponownie zamienia górskie szlaki w płynące strumienie wody.  Zjazd do Krynicy Zdrój jest szybki, dosyć łatwy technicznie i znacznie poprawia humor.  Domyślam się ze wielu uczestników planuje nocleg w Krynicy Zdrój, ale ja jak najszybciej uciekam od zgiełku tego turystycznego miasta starając się nadrobić stracony czas. Następne trzy godziny testują moja wytrzymałość do granic.  Deszcz, błoto, podjazdy, przejazd na Słowacką stronę tylko żeby ponownie wrócić na Polską i o 21:30 zmoczony do nitki docieram do Wysowa Zdrój.  Okazuje się ze kwatera, którą znalazłem jest ulokowana na drugim skraju miasta, na szczycie góry.  Docieram tam wreszcie i po ciepłym prysznicu zadowalam się paczką “Pringles” jako moim jedynym posiłkiem dzisiaj.  Jest to chyba mój najcięższy moment tego rajdu i po raz pierwszy myślę ze mogę nie skończyć tej trasy.  Pomimo potrzeby nadrobienia straconego casu jutro i potrzeby rannego startu, żeby wykorzystać godziny naturalnego światła postanawiam zostać do śniadania, które jest dostępne dopiero o 8 rano.  

 






Dzień 5 – Beskid Niski – 134km, 2,490m 

 


Decyzja pozostania na śniadanie okazuje się jak najbardziej słuszną i dzień zaczynam w bojowym nastawieniu.  Beskid Niski jest to rejon w ogóle mi nieznany który napiętnowany jest głęboko przez historię zaborów i wysiedleń.  Daje się to zauważyć do dzisiaj – zasiedlenie ze bardzo rzadkie, wioski małe a domy wyglądające ubogo.  Jadę i podziwiam dzikość tych rejonów przejeżdżając przez Magurski Park Narodowy.  Doganiam kilku uczestników i kilometry uciekają błyskawicznie.  Po krótkiej przerwie na doładowanie kalorii, spędzonej na miejscowym śmietniku pod sklepem w towarzystwie lokalnych meneli pijących tanie wino postanawiam ze muszę dotrzeć dzisiaj do Komańczy, co pozwoli mi pokonać ostatni odcinek to Mucznego w jeden dzien.  Trochę jest wspinaczki dzisiaj i zjazdów, ale zdecydowana większość jest przejezdnych.  Mijamy Chyrową, Wisłok Wielki i pokonujemy ostatni odcinek do Komańczy docierając tam na czas zmierzchu.  Kwatera w jednym z tradycyjnych bieszczadzkich wiejskich domów okazuje się zadziwiająco wygodna i 1kg ugotowanego makaronu i dwa “Żubry” powinny wystarczyć jako paliwo na ostatni dzień jutro.

 










Dzień 6 – Bieszczady – 110km, 2,547m

 


Ostatni dzień i przejazd przez Bieszczady miał być nieskomplikowany, ale jednak tez nie okazał się najłatwiejszy. Podejścia były strome a zjazdy techniczne.  Przez przełęcz Żebrak do Wolosania i ostatnie mordercze podejście do Drewnik Kamień.  Widoki za to były sytym wynagrodzeniem za kolarski wysiłek.  Zjazd do wsi Nasiczne i ostatni asfaltowy odcinek do Mucznego pozwoliły się delektować spokojem życia płynącego w Bieszczadach.  Na mecie bylem powitany przez Alexa i Umichę a po krótkiej sesji zdjęciowej pierogi i piwo smakowało najlepiej na świecie.

 

Ogólnie przeżycia niesamowite.  Nieporównywalne do jakiejkolwiek innej imprezy, czy to Ironman czy MTB maraton czy Ultra trail.  Czy cięższe trudno jest powiedzieć.  Na pewno jedna a najcięższych imprezek, w których brałem udział.  Nie bylem wystarczająco fizycznie przygotowany i to na pewno miało wpływ na odczucia na trasie.  Sprzęt spisał się na medal, szczególnie mój Cannodale Scalpel, i bagaż złożony z Rapha torby i Tailfin packa.  Niektóre element bym zmienił następnym razem, na przykład zdecydowanie za ciężki miałem bagaż i należy się zdecydować czy campowanie czy mniej bagażu i noclegi w kwaterach.

 

 








 

 

Tuesday 4 August 2020

Davos 2020-07

Światowe Forum Ekonomiczne odbywa się co roku w styczniu w Davos. Jest to okazja do spotkań polityków, szefów największych światowych korporacji, intelektualistów i dziennikarzy. Towarzyszące jej debaty dotyczą najważniejszych ekonomicznych, społecznych, a coraz częściej też ekologicznych problemów naszej planety.
 
Dla tych co lubia quizy, Davos to najwyżej w Europie położone miasto na 1560 m n.p.m.

Davos to miejsce atrakcyjne nie tylko dla narciarzy zimą. Okolice Davos to łącznie prawie 700 km oznakowanych szlaków turystycznych . Latem powodzeniem cieszą się wędrówki po malowniczej dolinie Sertigtal. My po przyjeździe zaczeliśmy zwiedzanie okolicy od 8km malowniczej trasy wokół jezioza Davos a następnego dnia przeszliśmy szlkiem w Monbie - ładtwy, plaski i malowniczy.


2020 zapisze się w historii jako rok koronywirusa, rok w którym świat zamarł a "social  distans" stał się nową realnością. W tym surrealistycznych warunkach pojechaliśmy do Davos na AlpineTrail ulta-bieg, jedna z nielicznych imprez sportowych jakie się odbyły w zmiejszonym gronie. Surrealizm bo - start w maseczkach, start i meta na pustym stadionie, nie było kibiców, nie było dzielenia się wrażeniami tylko odbiór toreb i do domu.
Michał - 5:13 Daniel 6:38

Davos był jednym z nielicznych wyjazdów, jakie udało nam sie w rodzinnym gronie. Co przyniesie 2021 czas pokaże. Okolica fajna, byliśmy widzieliśmy alczkolwiek nie będzie to miejsce, gdzie wrócilibyśmy na wakacja. Jeśli wrócimy to na kolejny ultra.