Sunday 25 September 2016

Boston - 2016/09

Oba Cambridge, to w UK i to w Massachuset, są domem dla jednych z najbardziej ekskluzywnych uniwersytetów. Amerykańskie Cambrige, to dzielnica Bostonu i dom dla Harvard Uniwersytetu, najstarszego uniwersytetu w USA założonego w 1636 roku. UK Cambridge uniwerystet liczył przeszło 400 lat jak powstał Harward.

Przesadni wierzą, ze osiem to szczęśliwa cyfra dla Harwardu gdyż osiem ex-Harwardczyków podpisało się pod Deklaracja o Niepodległość oraz Harward wychował 8 prezydentów miedzy innymi Bush, Bush Junior, JFK Kennedy oraz oceny prezydent Barak Obama.



Skąd pochodzi nazwa Harward? Otóż w 1638, 2 lata po założeniu, John Harward przekazał ziemie oraz bibliotekę licząca ponad 400 egzemplarzy Universalowi.
Pomnik Johna Harward stoi w centrum campusu, ale przez studentów nazywany jest “pomnikiem trzech kłamstw”:
- Pierwsza nieścisłość, na plakietce pomnika jest napisane ze John Harvard to założyciel uniwersytetu, co nie jest prawda gdyż uniwersytet został założony przez Massachuset Sad
- Druga niscislosc to ze universytet zostal zalozony w 1636 nie 1638 roku
- Trzecia niescislosc to postatc nie jest Johnmem Harward, wszystkie portrety Johna splonely podczas pozaru biblioteki a pomnik zrobiono pod koniec XiX wieku i pozowal do niego najprawdopodobnie jeden ze studentów

Jednym z ciekawszych obiektu Harwardu jest Bibloteka Widenera, druga najwieksza bibloteka w USA. Harry Widener pochodzil z bogatej rodziny, ukonczyl Harward i byl zagorzalym kolekcjonerem ksiazek. Po ukonczeniu studiow pojechal do Europy w poszukiwaniu bialych krukow. W 1912 z calym kufrem unikatowych ksiazek wsiadl na Tytanik, ktory zatonal wraz z Widenerem i jego ksiazkami. Jego matka by uczcic pamiec o synie postanowila wybudowac Harwardowi biblioteke, ale ze byla kobieta interesu postawila 3 warunki:

- Budynek nie moze być nigdy zmieniony ani przebudowany, i tak tez jest do snia dzisiejszego. Skoro nie mozna bylo naruszyc struktury budynku powiekszenie muusialo odbyć sie pod ziemnia, dlatego tez dobudowano 4 pozdwiemne pietwa ktore ciagna sie pod polowa placu, nie tylko pod budynkiem

- W Sali do czytania maja być codziennie swieze kwiaty, ma być wystawiona otwarta biblia i codziennie jedna kartka obrucona – i rzeczywiscie do dzisiejszego dnia codziennie sa zmieniane kwiaty i strona bibli przelozona

- Kazdy student Harwardu musi umiec plywac – przestrzegane przez wiele lat ale w polowie XX wieku zniesiono ten obowiazek gdyz uznano to za dyskryminujacy

Ciekawostką jaką dowiedzieliśmy sie od przewodnika po Harwardzie, najdroższym budynkiem licząc koszt na metr kwadratowy jest budka stażnika przy bramie glownej. Postawienie budki wymagało pozwolenia od urzedu miasta, by je uzyskac i postawić tą oto szara budkę straznika zlozono ponad 80 projektów i wynajeto wieku znamienitych architektów. Sami musicie ocenic czy warto to było tyle zachodu.

Campus Harvardy ma fajną atmosfrę, stare budynki z czerwonej cegły otoczone starymi drzewami, pamietającymi wiele roczników i wiele imprez. Ten okazały campus to głównie akademiki studenckie.a wiekszość   laboratorii i sal wykladowych znajduje się w tym brzydkim budynku z końca lat 70-tych, ktorego ksztalt mial przypominać  aparat fotograficzny.

Boston to spokojniejsza wersja Nowego Yorku. Zwiedzanie jest proste gdyż 16 głównych atrakcji jest w zasięgu 4km w centrum I zgubić się nie można, wszystkie z nich połączone są “Fredom Tour”, czyli szlakiem wolności, jest to linia z czerwonej cegły, za która trzeba podążać.



Omni Parker Hotel założony w 1855 jest najstarszym hotelem w USA. Darzony dużym sentymentem przez bostonczyków, gdyz to tu prezydent JFK Kennedy oznajmij ze będzie kandydował na kongresmena, to tu oświadczył się Jackie and to tu miał kawalerskie.

Boston Common jest głównym parkiem w centrum, z wielka historią, gdyż ten park istniał tam zaraz od samego początki założenia miasta. Podczas naszego pobytu odbywał się tam dwu-dniowy festiwal by zalegalizować marihuana. Przy ulicach zaparkowane były auta-budki oferujące szeroki wybór.
Po drugiej stronie parku znajdują się Boston Garden (ogrody bostońskie), bardziej zielona wersja parku. Główna atrakcja jest kaczka z kaczątkami . Sa to postacie bardzo popularnej ksiazki dla dzieci “Make the way for the Ducklings” (“Zróbcie Drogę dla Kaczuszek”), której akcja odbywa się w Bostonie.

Christopher Columbus Waterfront Park to fajnie zagospodarowane nabrzeże Bostonu, stąd osprawiają sie turystyczne przejażdzki statkiem wzdloż nabrzeża, tu mozna wypić kawę,  zjeść lunch w fajnej knajpce albo pojść do akwarium.


W Bostonie odbywa się jeden z wiekszych i bardziej znanych maratonów, finish linia jest dalej widoczna

Bostonie podobnie jak Nowy York ma wieżowce ale nie az tak przytlaczające jak w Manhatanie, są stare kosciółki wciśniete między nowoczesne szklane molochy ale nie odczuwa tu sie tak mocno pospiechu. Boston to spokojniejsza wersja Nowego Yorku, New York ma więcej do zaoferowania a Boston ma bogatszą hostorie.



Saturday 24 September 2016

Chamonix CCC - 2016/08

Było piękne piątkowe popołudnie w Champex-Lac. Rysiek pluskał się w wodzie, a my siedzieliśmy na trawie i zastanawialiśmy się, jak Michał robi CCC i jak CCC robi Michała.
Uczestnicy CCC 2016 wystartowali o 9:00 i byli na szlaku od prawie sześciu godzin. Mieli za sobą start z włoskiego Courmayeur (1200 m n.p.m.) przy dźwiękach muzyki skomponowanej przez Vangelisa i w nogach dziesięciokilometrowe podejście na Tete de la Tronche (2571 m n.p.m.). Mieli w „oczach” bajkowe plenery łąk alpejskich okalające Arnouvaz. Michał miał w nogach podejście na Grand Col Ferret, gdy w Champex-Lac pojawił się zawodnik z numerem 3002. Truchtał sobie tak, jakby dopiero wyszedł z domu i poprawiał camelbaka, jakby dopiero miał wyruszyć w góry, a w rzeczywistości pokonał już 55,5 km. Rysiek pokonywał nieśmiałość i wespół z innymi dziećmi bawiącymi się nad jeziorem zaczął przybijać „piątki”, by stwierdzić ostatecznie, że już  zawsze będzie robił to w piątki.

W tym samym czasie Słonik zaczął pokonywać niemalże 20-kilometrowy odcinek prowadzący w dół ku Praz de Fort. Profil trasy zapowiadał jeden z łatwiejszych fragmentów CCC. I tak też było. Potem było jeszcze podejście do Champex-Lac i pierwszy z trzech punktów na trasie, na której uczestnicy mogli korzystać z pomocy osób drugich. Organizacja punktu była OK, ale fakt, że nie było na nim żeli i batonów był zdumiewający. Była cola, owoce, zupa, ciastka, był fast food…

Zbliżała się 18:30, gdy Michał biegł w asyście Daniela wokół jeziora w Champex-Lac ku La Giete, które tego drugiego na początku lipca mocno zmęczyło. Tym razem tego nie zrobiło, bo rozstali się z kilometr za miejscowością, gdy trasa schodziła z asfaltu na szutrową drogę pnącą się nieznacznie w górę.
Jakaś klątwa wisieć musi nad tym odcinkiem, gdyż zjawiając się w Triencie (72,1 km), Michał dość wyraźnie kuśtykał.  Było to efektem wywrotki, którą zanotował w okolicy La Giete. Jest dość spore podejrzenie, że „La Giete” oznacza „będziesz pogięty i pomięty”.

Kontuzja spowolniła Michała, ale też dała mu możliwość kontrolowania poziomu zmęczenia swojego  mężnego organizmu. Po oczach było widać, że ukończy, choć uraz spowolni go znacznie.

W Vallorcine (82,6 km) noga doskwierała mu niezmiernie i ukończenie CCC stanęło pod znakiem zapytania. Niby tylko niecałe 18 km do Chamonix, ale…

Zniknął w czerni nocy, aby pojawić się na parkingu w Col des Montets, gdzie czekała nań góra, która „pogięła” i „pomięła” go w lipcu. I zrobiła to ponownie tej nocy.
Sceneria była surrealna. Czarna noc, bezchmurne, gwieździste niebo nad potęgą gór, podejście rozświetlone migoczącymi czołówkami setek uczestników pokonujących je zygzakiem. Jedną z nich była ta na głowie Michała.
Ile musiało kosztować Michała ukończenie CCC dowodzi fakt, że na pokonanie ostatnich 29 km potrzebował on niemalże 8 i pół godziny. Niemniej udało mu się dotrzeć do Chamonix przed świtem, by dumnie przemierzyć ostatnie dwa kilometry i zameldować się na mecie kilka minut po szóstej rano. Na pokonanie 101,1 km potrzebował 20 godzin i 54 minut (kilku więcej niż planował), ale tak to już w górach jest. Wyczyn i tak niesłychany…

CCC (Courmayeur – Champex-Lac – Chamonix) jest jednym z kilku biegów ultra maratońskich odbywających się podczas tygodnia Ultra Trail Mont Blanc. Na kilka dni Chamonix zmienia się w stolicę górskiego biegania. Meta usytuowana jest w samym centrum miasteczka, więc typowym obrazkiem są przechodnie, którzy nagle rozstępują się i zaczynają żywo dopingować kończących czy to CCC (101,1 km / +6100 m), czy to TDS (119 km / +7250 m), czy to OCC (53 km / +3300 m), czy to PTL (ok. 300 km / +28000 m), czy też UTMB (170 km / +9800).

Atmosfera jest niesamowita. Nieważna pora - przez te kilka dni co chwilę w Chamonix pojawiają się osoby zmagające się  ze sobą, ale już zwycięzcy, gdyż nie pozwolili się złamać górom.

W takiej oto atmosferze spędziliśmy pięć dni u stóp Mt. Blanc. Jak to w standardzie Słonisi jest, zakwaterowanie znalazła świetne – „next door” od hamburgerowni, którą odwiedziliśmy dwukrotnie na początku lipca. Kwatera tylko 30 metrów kwadratowych, ale wysoki sufit umożliwił właścicielom zbudowanie podestu i schodków, dających „dodatkowy” pokój. Balkon usytuowany był pół metra nad rwącą Arve, której nurt zasilany jest topniejącymi lodowcami, a chłód bijący od rzeki i trzymanych w dłoniach schłodzonych „izotoników”, nastrajał do rozkoszowania się widokiem na masyw Mont Blanc w te upalne sierpniowe dni.

W środę byliśmy na hamburgerach, ale jakoś smakowały inaczej niż na początku lipca, pochodziliśmy po Chamonix i zrobiliśmy kilkukilometrowy truchcik. 

W czwartek podzieliliśmy się na dwie ekipy: Rysiek z dziadkami pojechali kolejką na Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.), skąd rozpościera się wspaniały widok na Mount Blanc.

My wybraliśmy się po odbiór pakietu startowego. Niesłychany ukrop, bezchmurne niebo, spektakularne szczyty, rój paralotniarzy sprawiały, że sam pobyt  w  biurze zawodów stanowił sporą  namiastkę uczestnictwa w UTMB.



Popołudniu Słonik odpoczywał, a my pojechaliśmy do Col des Montets, gdzie Umicha dołączyła na ostatnie 13 km do biegaczy biorących udział w OCC. Rysiek z dziadkami i Słonisią pokonali część podejścia, które następnej nocy rozświetlić czołówkami mieli uczestnicy kończący CCC.


Piątek poświęcony był byciu na trasie CCC. Wcześnie rano przejechaliśmy 11-kilometrowym tunelem wykutym w masywie Mont Blanc do Courmayeur zobaczyć Slonika na starcie.



Gdy zawodnicy wystartowali (trzy fale co piętnaście minut), wróciliśmy tunelem do Chamonix napić się kawy i zjeść croissanty, a potem udaliśmy się serpentynami do szwajcarskiego Champex-Lac. Tam poleżeliśmy na trawce nad jeziorem, Rysiek popluskał się w wodzie, a gdy pojawili się uczestnicy CCC – przybił kilkaset piątek.


Potem pojawił się Słonik, a my przenieśliśmy się do Trentu. Noc zapadła, a na porośniętych lasem zboczach połyskiwały czołówki. No i pojawił się Słonik. Podobnie sprawa się miała w Vallorcine, gdzie zjawił się on po północy. Rysiek z dziadkami chrapali sobie w Chamonix, a Słonik wyruszał, by pokonać ostatnie 18 km.
Przespawszy się trzy godziny, wyszliśmy wypatrywać Słonika. Dotarł mocno utykając. Minęła 6:00, gdy pojawił się on na uliczkach Chamonix. Mocno zmęczony, aczkolwiek szczęśliwy, przekroczył linię mety, by usiąść i wypić zasłużone piwo.

Sobota była kolejnym gorącym dniem. Rysiek z dziadkami i Sloniami pojechali pociągiem schłodzić się w Jaskini Lodowej, a Umicha postanowiła wykorzystać popołudnie na pokonanie ostatniej części UTMB z Col des Montets do Chamonix. Tej, która nastręczyła tylu kłopotów Słonikowi kilka godzin wcześniej. Nie nastręczała ona kłopotów Gulio Ornatiemu (IX miejsce) i Juan Marii Jimenezowi Llorensowi (X miejsce), którzy po prostu przebiegli koło Umichy. Robocopy!






Wieczór spędziliśmy w restauracji degustując pyszne raclette i fondue W tym momencie rozpętała się niesamowita burza. Błyskawice, niczym lampy stetoskopowe, rozświetlały ośnieżone wierzchołki masywu Mont Blanc. Przedzierając się przez ścianę deszczu do mety docierali kolejni uczestnicy tegoż 170-kilometrowego wyzwania (prawie 600 zawodników wycofało się z biegu, co dowodzi, jak potężna była to burza). Uczestnicy docierali do mety i 12 godzin później, gdy Umicha szła złapać autobus do Genewy – 42 godziny od momentu startu.

Degustując różowe wino wrestauracji, Słonik zdobył się na refleksję, że miał niesamowicie wiele szczęścia. Gdyby deszcz złapał go na Le Giete, to…

W niedzielny ranek Umicha ruszyła wczesnym rankiem do Genewy. Reszta spakowała się, poszła przybić parę piątek i, by nie był to dzień stracony, spontanicznie postanowiła pójść na 11-kilometrowy szlak z Col de la Forclaz do Plan de l'Au, czyli część trasy, którą Słonik przemierzył dwa dni wcześniej. Pogoda super, widoki wspaniałe, a Ryś zostawił focha w samochodzie i dzielnie się wspinał...:)