Monday 2 September 2019

Chamonix - 2019/08

Magia Chamonix sprawiła, że zameldowaliśmy się po francuskiej stronie masywu Mont Blanc. Tradycyjnie już, zakwaterowaniem zajęła się Słonisia, i udało się tak jak zwykle, czyli świetnie. Zatrzymaliśmy się w sympatycznym apartamencie przy Avenue de l'Aiguille du Midi, ok. 1 km od mety głównej biegów tygodnia UTMB.

Tegoroczny pobyt nie różnił się tym, że Marysia ponownie pobiegła w biegu dziecięcym w swojej kategorii wiekowej, a Słonisia dążyła ku logistycznej perfekcji pobytu. Różnił się od poprzednich tym, że Słonik był raptem kibicem, a Umicha zjawiła się celem uczestnictwa w OCC. Różnił się też miejscami, które odwiedziliśmy, i które przypadły nam do gustu uświadamiając, że poznanie szlaków i tras wokół Chamonix, to zadanie na lata.

Rozpoczęliśmy tradycyjnie – wyjściem w góry. marysianawalizkach.blogspot.com donosi:
Ciekawe było to podejście. Stromizny, momentami bardzo wąskie, niebezpieczne ścieżki, łańcuchy, trochę na czworaka, ale doszliśmy. Bezchmurne niebo, leżaki, piękne widoki, no i oczekujące Słonika i Umichę Słonisia i Marysia.
Zdobywając Brevent, troszkę się Słonik z Umichą zgubiły, ale to tradycja tego niepowtarzalnego teamu. Widoki były niesamowite, a za współwspinaczy miał ów dzielny team osoby ze wszystkich stron świata.

Zbieg do Chamonix (1500 m w pionie poniżej) zajął niecałą godzinę. Jakoś sprawnie to poszło, a popołudnie minęło sympatycznie.
Najbardziej wzruszającym wydarzeniem dnia i całotygodniowego pobytu był finisz MCC (biegu, co to sponiewierał Umichę rok wcześniej). Trzy grupy pokonały dystans 40 km niosąc trzy osoby ze stwardnieniem rozsianym w ich wózkach. Łzy wzruszenia (ich własne i obserwujących) na mecie, były egzemplifikacją ducha olimpizmu, pokonania własnych słabości i ograniczeń.
Dzień #2 też był tradycyjny: poszliśmy w góry, by tym razem pokonać kolejny raz końcówkę trasy UTMB. Słonisia i Marysia pokonały większą część podejścia i zawróciły ku wypchanym zwierzakom, a Słonik i Umicha poszły dalej, by zboczyć ku stawom po prawej stronie szlaku, by się ostatecznie zgubić. Jakąś godzinkę później, team stał się ponownie jednością i zbiegł z La Flegere do Chamonix, zatrzymując się na napój gazowany w Chalet de la Floria.


Dzień trzeci rozpoczął się tradycyjnie w sensie, że ruszyliśmy eksplorować. W kontekście Chamonix, nietradycyjnym był fakt, że najpierw odwiedziliśmy rodzinę w Les Houches, która zajmuje się hodowlą bernardynów krótkowłosych, których populacja w skali świata waha się w okolicy 100.

Dojmującym doznaniem była opowieść o jednej ze starszych psic zmagającej się z rakiem. Kilka dni wcześniej wydawało się, że weterynarz uśpi ją, ale organizm powalczył. Kryjąca się w tej nietypowej biografii nieuniknioność była… dojmująca.

Nieuniknioność przemijania odczuliśmy w Gorges de la Diosaz. Profesora fizyki i pasjonata termodynamiki Achille Cazina poraziło piękno wąwozu Diosaz w 1871 r. do tego stopnia, że postanowił założyć firmę, która udostępni, a jednocześnie zadba o zachowanie jego niepowtarzalnego piękna. Zamysł kontynuowany jest do dnia dzisiejszego. Sam Achille Cazin, będąc w 45. wiośnie życia, zmarł w 1877 r.

Inuksuk - maskotka zimowej olimpiady w Vancouver w 2010 roku
Dzień czwarty był w swym przebiegu (oczywiście w kryteriach pobytu w Chamonix) dość typowy. Odebraliśmy pakiet Umichy (nietypowo, bo w poprzednich latach odbierali Słonik i Marysia) przed jej 57-kilometrowym OCC dnia następnego, a następnie przemieściliśmy się ku błoniom Chamonix, gdzie miały odbyć się biegi dzieci. Marysia, nie nowicjuszka, a do tego wspierana na podbiegach przez Słonika i Umichę, pokonała trasę żwawo, zostawiając za swymi plecami o wiele więcej konkurentek i wielu więcej konkurentów niż w A.D. 2018. Potem nadszedł moment na tradycyjne macarones (i nie chodzi tu o makaron)…

Dzień piąty zorientowany był na Umichowe OCC. Gdy wyszła ona wreszcie z toytoya, wszyscy uczestnicy zgrupowani stali przed linią startu na nieszerokiej uliczce szwajcarskiego Orsières. Cóż, szybkiego startu być nie mogło. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość i czekać na możliwość, by na wąskiej ścieżce móc przesunąć się do przodu. I tak po 10 godzinach i 5 minutach, wyprzedziwszy niemalże 1000 , Umicha pojawiła się na mecie. Zajechania nie zanotowano, a wdzięczność dla Marysi i Słonisk za całodniowy doping była… (w pozytywnym sensie) dojmująca. Gdy fanklub udał się na projekcje filmowe organizowane w ramach tygodnia UTMB, Umicha posiedziała w wannie bitą godzinkę, celem regeneracji i dowodnienia.

Wieczorem, wespół weczwór oglądaliśmy jeszcze uczestników OCC na ich ostatnich metrach, obdarzając refleksją i szacunkiem ich znój.

Dzień szósty był eksploracją okolic Chamonix. Z Le Buet przeszliśmy urokliwym szlakiem do ustronnego Pierre a Berard Refuge. To, że złapał Słonisię i Marysię w drodze powrotnej deszcz, nie zniechęcił Słonika i Umichę, by czekając w sympatycznej kafejce przy parkingu, nie uzupełnili oni utraconych elektrolitów.

Potem były bobsleje i dopingowanie biegaczy kończących CCC, czyli Słoniowy wyczyn sprzed roku i trzech. No i  jeszcze, tradycyjnie już, sery na kolację, a potem (tradycyjne) salwowanie się ucieczką z restauracji, by zdążyć do apartamentu nim rozpocznie się burza. W owej to chwili, (niewy)tłumaczalnie, przypomniał się ów refleksyjny Słonikowy uśmiech A.D. 2016…