Jak do tej pory moje sportowe wyczyny koncentrowaly sie do przebiegniecia 5km 2 razy do roku w celach charytatywnych - ku walce z nowotworem. W tym roku zmuszona bylam opusic drugi bieg bo bylismy w Nowym Yorku, czyli lekcja numer 1 - nie jechac na wakacje jesli data pokrywa sie z zawodami. Dlaczego? Bo Michal nie odpusci, i zamiast 5km trzeba bedzie przetruptac 2 razy tyle - czyli 10km.
Tak tez zanalazlam sie na starcie 10km biegu, najdluzszego jaki kiedykolwiek robilam.I jak sie okazalo (dopiero po zawodach) oboje bylismy przerazeni - ja faktem, ze musze przetruptac 10km cos co nigdy przed tem nie zrobilam) a Michal z obawy czy nie eksploduje i nie "odgryze mu glowy" ze zlosci.
Tak wec znalezlismy sie na starcie 2 godz przed startem. Michal tak samo przejety, albo i wiecej, jak swoimi zawodami. Myslac, ze atmosfera bedzie podobna jak w Hyde Park (tych zawodach co zazwyczaj robie) ubrani bylimy na rozowo (kolor organizacji charytywnej raka piersi) - i tu niespodzianka - wszyscy ubrani na niebiesko (bo inny sponsor) wiec wyroznialismy sie troche z tlumu, szczegolnie Michal - chlop w rozowych podkolanowkach :) No coz - szlachetny cel i na wesolo latwiej.
Tak wiec stanelismy na starcie razem z 3,500 startujacymi. Michal oczywiscie pchal sie na sam przod, ja na sam koniec wiec w ramach kompromisu postawilismy sie w srodku. Michal dogladal mnie jak kura jajko - nie poganial, dopingowal, wskazywal kaluze ...... Tak wiec po 1:02 godz wbieglismy na mete umurosani jak swinki, bo padalo przez 2 dni a bieg byl wiekszosci po trawie.
Zawody niezapomniane, ja po raz pierwszy przetruptalam 10km (czyli innymi slowy ustanowilam swoja zyciowke mimo nie imponujacego czasu), Michal przebieg 10km najwolnie w swojej karierze sportowej.
No comments:
Post a Comment