Było piękne piątkowe popołudnie w Champex-Lac. Rysiek
pluskał się w wodzie, a my siedzieliśmy na trawie i zastanawialiśmy się, jak
Michał robi CCC i jak CCC robi Michała.
W tym samym czasie Słonik zaczął pokonywać niemalże
20-kilometrowy odcinek prowadzący w dół ku Praz de Fort. Profil trasy
zapowiadał jeden z łatwiejszych fragmentów CCC. I tak też było. Potem było
jeszcze podejście do Champex-Lac i pierwszy z trzech punktów na trasie, na
której uczestnicy mogli korzystać z pomocy osób drugich. Organizacja punktu
była OK, ale fakt, że nie było na nim żeli i batonów był zdumiewający.
Była cola, owoce, zupa, ciastka, był fast food…
Zbliżała się 18:30, gdy Michał biegł w asyście Daniela wokół jeziora w Champex-Lac ku La Giete, które tego drugiego na początku lipca mocno zmęczyło. Tym razem tego nie zrobiło, bo rozstali się z kilometr za miejscowością, gdy trasa schodziła z asfaltu na szutrową drogę pnącą się nieznacznie w górę.
Jakaś klątwa wisieć musi nad tym odcinkiem, gdyż zjawiając
się w Triencie (72,1 km), Michał dość wyraźnie kuśtykał. Było to efektem wywrotki, którą zanotował w
okolicy La Giete. Jest dość spore podejrzenie, że „La Giete” oznacza „będziesz
pogięty i pomięty”.
Kontuzja spowolniła Michała, ale też dała mu możliwość kontrolowania poziomu zmęczenia swojego mężnego organizmu. Po oczach było widać, że ukończy, choć uraz spowolni go znacznie.
W Vallorcine (82,6 km) noga doskwierała mu niezmiernie i ukończenie CCC stanęło pod znakiem zapytania. Niby tylko niecałe 18 km do Chamonix, ale…
Zniknął w czerni nocy, aby pojawić się na parkingu w Col des Montets, gdzie czekała nań góra, która „pogięła” i „pomięła” go w lipcu. I zrobiła to ponownie tej nocy.
Sceneria była surrealna. Czarna noc, bezchmurne, gwieździste
niebo nad potęgą gór, podejście rozświetlone migoczącymi czołówkami setek
uczestników pokonujących je zygzakiem. Jedną z nich była ta na głowie Michała.
Ile musiało kosztować Michała ukończenie CCC dowodzi fakt,
że na pokonanie ostatnich 29 km potrzebował on niemalże 8 i pół godziny.
Niemniej udało mu się dotrzeć do Chamonix przed świtem, by dumnie przemierzyć
ostatnie dwa kilometry i zameldować się na mecie kilka minut po szóstej rano.
Na pokonanie 101,1 km potrzebował 20 godzin i 54 minut (kilku więcej niż
planował), ale tak to już w górach jest. Wyczyn i tak niesłychany…
CCC (Courmayeur – Champex-Lac – Chamonix) jest jednym z
kilku biegów ultra maratońskich odbywających się podczas tygodnia Ultra Trail Mont
Blanc. Na kilka dni Chamonix zmienia się w stolicę górskiego biegania. Meta
usytuowana jest w samym centrum miasteczka, więc typowym obrazkiem są przechodnie,
którzy nagle rozstępują się i zaczynają żywo dopingować kończących czy to CCC
(101,1 km / +6100 m), czy to TDS (119 km / +7250 m), czy to OCC
(53 km / +3300 m), czy to PTL (ok. 300 km / +28000 m), czy też UTMB
(170 km / +9800).
Atmosfera jest niesamowita. Nieważna pora - przez te kilka dni co chwilę w Chamonix pojawiają się osoby zmagające się ze sobą, ale już zwycięzcy, gdyż nie pozwolili się złamać górom.
Atmosfera jest niesamowita. Nieważna pora - przez te kilka dni co chwilę w Chamonix pojawiają się osoby zmagające się ze sobą, ale już zwycięzcy, gdyż nie pozwolili się złamać górom.
W takiej oto atmosferze spędziliśmy pięć dni u stóp Mt. Blanc. Jak to w standardzie Słonisi jest, zakwaterowanie znalazła świetne – „next door” od hamburgerowni, którą odwiedziliśmy dwukrotnie na początku lipca. Kwatera tylko 30 metrów kwadratowych, ale wysoki sufit umożliwił właścicielom zbudowanie podestu i schodków, dających „dodatkowy” pokój. Balkon usytuowany był pół metra nad rwącą Arve, której nurt zasilany jest topniejącymi lodowcami, a chłód bijący od rzeki i trzymanych w dłoniach schłodzonych „izotoników”, nastrajał do rozkoszowania się widokiem na masyw Mont Blanc w te upalne sierpniowe dni.
W środę byliśmy na hamburgerach, ale jakoś smakowały inaczej
niż na początku lipca, pochodziliśmy po Chamonix i zrobiliśmy kilkukilometrowy
truchcik.
W czwartek podzieliliśmy się na dwie ekipy: Rysiek z
dziadkami pojechali kolejką na Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.), skąd rozpościera się wspaniały widok na Mount Blanc.
My wybraliśmy się po odbiór pakietu startowego. Niesłychany ukrop, bezchmurne niebo, spektakularne szczyty, rój paralotniarzy sprawiały, że sam pobyt w biurze zawodów stanowił sporą namiastkę uczestnictwa w UTMB.
Popołudniu Słonik odpoczywał, a my pojechaliśmy do Col des Montets, gdzie Umicha dołączyła na ostatnie 13 km do biegaczy biorących udział w OCC. Rysiek z dziadkami i Słonisią pokonali część podejścia, które następnej nocy rozświetlić czołówkami mieli uczestnicy kończący CCC.
My wybraliśmy się po odbiór pakietu startowego. Niesłychany ukrop, bezchmurne niebo, spektakularne szczyty, rój paralotniarzy sprawiały, że sam pobyt w biurze zawodów stanowił sporą namiastkę uczestnictwa w UTMB.
Popołudniu Słonik odpoczywał, a my pojechaliśmy do Col des Montets, gdzie Umicha dołączyła na ostatnie 13 km do biegaczy biorących udział w OCC. Rysiek z dziadkami i Słonisią pokonali część podejścia, które następnej nocy rozświetlić czołówkami mieli uczestnicy kończący CCC.
Piątek poświęcony był byciu na trasie CCC. Wcześnie rano
przejechaliśmy 11-kilometrowym tunelem wykutym w masywie Mont Blanc do
Courmayeur zobaczyć Slonika na starcie.
Gdy zawodnicy wystartowali (trzy fale co piętnaście minut), wróciliśmy tunelem do Chamonix napić się kawy i zjeść croissanty, a potem udaliśmy się serpentynami do szwajcarskiego Champex-Lac. Tam poleżeliśmy na trawce nad jeziorem, Rysiek popluskał się w wodzie, a gdy pojawili się uczestnicy CCC – przybił kilkaset piątek.
Potem pojawił się Słonik, a my przenieśliśmy się do
Trentu. Noc zapadła, a na porośniętych lasem zboczach połyskiwały czołówki. No
i pojawił się Słonik. Podobnie sprawa się miała w Vallorcine, gdzie zjawił się
on po północy. Rysiek z dziadkami chrapali sobie w Chamonix, a Słonik wyruszał,
by pokonać ostatnie 18 km.
Gdy zawodnicy wystartowali (trzy fale co piętnaście minut), wróciliśmy tunelem do Chamonix napić się kawy i zjeść croissanty, a potem udaliśmy się serpentynami do szwajcarskiego Champex-Lac. Tam poleżeliśmy na trawce nad jeziorem, Rysiek popluskał się w wodzie, a gdy pojawili się uczestnicy CCC – przybił kilkaset piątek.
Przespawszy się trzy godziny, wyszliśmy wypatrywać Słonika.
Dotarł mocno utykając. Minęła 6:00, gdy pojawił się on na uliczkach Chamonix.
Mocno zmęczony, aczkolwiek szczęśliwy, przekroczył linię mety, by usiąść i
wypić zasłużone piwo.
Sobota była kolejnym gorącym dniem. Rysiek z dziadkami i Sloniami pojechali pociągiem schłodzić się w Jaskini Lodowej, a Umicha postanowiła wykorzystać popołudnie na pokonanie ostatniej części UTMB z Col des Montets do Chamonix. Tej, która nastręczyła tylu kłopotów Słonikowi kilka godzin wcześniej. Nie nastręczała ona kłopotów Gulio Ornatiemu (IX miejsce) i Juan Marii Jimenezowi Llorensowi (X miejsce), którzy po prostu przebiegli koło Umichy. Robocopy!
Wieczór spędziliśmy w restauracji degustując pyszne raclette i fondue W tym momencie rozpętała się niesamowita burza. Błyskawice, niczym lampy stetoskopowe, rozświetlały ośnieżone wierzchołki masywu Mont Blanc. Przedzierając się przez ścianę deszczu do mety docierali kolejni uczestnicy tegoż 170-kilometrowego wyzwania (prawie 600 zawodników wycofało się z biegu, co dowodzi, jak potężna była to burza). Uczestnicy docierali do mety i 12 godzin później, gdy Umicha szła złapać autobus do Genewy – 42 godziny od momentu startu.
Degustując różowe wino wrestauracji, Słonik zdobył się na refleksję, że miał niesamowicie wiele szczęścia. Gdyby deszcz złapał go na Le Giete, to…
W niedzielny ranek Umicha ruszyła wczesnym rankiem do Genewy. Reszta spakowała się, poszła przybić parę piątek i, by nie był to dzień stracony, spontanicznie postanowiła pójść na 11-kilometrowy szlak z Col de la Forclaz do Plan de l'Au, czyli część trasy, którą Słonik przemierzył dwa dni wcześniej. Pogoda super, widoki wspaniałe, a Ryś zostawił focha w samochodzie i dzielnie się wspinał...:)
No comments:
Post a Comment