Tegoroczny pobyt nie różnił się tym, że Marysia ponownie pobiegła w biegu dziecięcym w swojej kategorii wiekowej, a Słonisia dążyła ku logistycznej perfekcji pobytu. Różnił się od poprzednich tym, że Słonik był raptem kibicem, a Umicha zjawiła się celem uczestnictwa w OCC. Różnił się też miejscami, które odwiedziliśmy, i które przypadły nam do gustu uświadamiając, że poznanie szlaków i tras wokół Chamonix, to zadanie na lata.
Rozpoczęliśmy tradycyjnie – wyjściem w góry. marysianawalizkach.blogspot.com donosi:
Ciekawe było to podejście. Stromizny, momentami bardzo wąskie, niebezpieczne ścieżki, łańcuchy, trochę na czworaka, ale doszliśmy. Bezchmurne niebo, leżaki, piękne widoki, no i oczekujące Słonika i Umichę Słonisia i Marysia.
Potem przesiadamy się na drugą kolejkę na Brévent 2525 m n.p.m.
Wybraliśmy te miejsca, ponieważ mają najlepszy widok
na Mont Blanc - najwyższy szczyt w Europie.
Zdobywając Brevent, troszkę się Słonik z Umichą zgubiły, ale to tradycja tego niepowtarzalnego teamu. Widoki były niesamowite, a za współwspinaczy miał ów dzielny team osoby ze wszystkich stron świata.Wybraliśmy te miejsca, ponieważ mają najlepszy widok
na Mont Blanc - najwyższy szczyt w Europie.
Zbieg do Chamonix (1500 m w pionie poniżej) zajął niecałą godzinę. Jakoś sprawnie to poszło, a popołudnie minęło sympatycznie.
Najbardziej wzruszającym wydarzeniem dnia i całotygodniowego pobytu był finisz MCC (biegu, co to sponiewierał Umichę rok wcześniej). Trzy grupy pokonały dystans 40 km niosąc trzy osoby ze stwardnieniem rozsianym w ich wózkach. Łzy wzruszenia (ich własne i obserwujących) na mecie, były egzemplifikacją ducha olimpizmu, pokonania własnych słabości i ograniczeń.
Dzień #2 też był tradycyjny: poszliśmy w góry, by tym razem pokonać kolejny raz końcówkę trasy UTMB. Słonisia i Marysia pokonały większą część podejścia i zawróciły ku wypchanym zwierzakom, a Słonik i Umicha poszły dalej, by zboczyć ku stawom po prawej stronie szlaku, by się ostatecznie zgubić. Jakąś godzinkę później, team stał się ponownie jednością i zbiegł z La Flegere do Chamonix, zatrzymując się na napój gazowany w Chalet de la Floria.
Dzień trzeci rozpoczął się tradycyjnie w sensie, że ruszyliśmy eksplorować. W kontekście Chamonix, nietradycyjnym był fakt, że najpierw odwiedziliśmy rodzinę w Les Houches, która zajmuje się hodowlą bernardynów krótkowłosych, których populacja w skali świata waha się w okolicy 100.
Dojmującym doznaniem była opowieść o jednej ze starszych psic zmagającej się z rakiem. Kilka dni wcześniej wydawało się, że weterynarz uśpi ją, ale organizm powalczył. Kryjąca się w tej nietypowej biografii nieuniknioność była… dojmująca.
Nieuniknioność przemijania odczuliśmy w Gorges de la Diosaz. Profesora fizyki i pasjonata termodynamiki Achille Cazina poraziło piękno wąwozu Diosaz w 1871 r. do tego stopnia, że postanowił założyć firmę, która udostępni, a jednocześnie zadba o zachowanie jego niepowtarzalnego piękna. Zamysł kontynuowany jest do dnia dzisiejszego. Sam Achille Cazin, będąc w 45. wiośnie życia, zmarł w 1877 r.
Inuksuk - maskotka zimowej olimpiady w Vancouver w 2010 roku |
Dzień szósty był eksploracją okolic Chamonix. Z Le Buet przeszliśmy urokliwym szlakiem do ustronnego Pierre a Berard Refuge. To, że złapał Słonisię i Marysię w drodze powrotnej deszcz, nie zniechęcił Słonika i Umichę, by czekając w sympatycznej kafejce przy parkingu, nie uzupełnili oni utraconych elektrolitów.
No comments:
Post a Comment