Podróż
jest osobą samą w sobie; nie ma dwóch jednakowych. A wszelkie plany,
zabezpieczenia, regulacje i przymusy są bezowocne. Po latach zmagań
stwierdzamy, że nie my robimy podróż; podróż robi nas… John Steinbeck - „Podróże z Charleyem” (1960)
Jest upalne piątkowe popołudnie. Właśnie
wyjechaliśmy z Freiburga, gdzie stanęliśmy coś zjeść i być świadkami bójki,
której przedmiotem był smartphone. Pobity po dobrej chwili ocknął się, podniósł
się chybotliwie i wrzasnął „Polizei!”, ale grupka sprawcza czynu odeszła nie
będąc niepokojoną przez kilkadziesiąt osób siedzących na trawie w cieniu drzew.
Czy oni zabrali mu smarta, czy też odzyskali, tego nie dowiemy się nigdy.
Mija jedenasty dzień odkąd podróż robi
Aleksandrę i Michała. Tak naprawdę robi ich od blisko półwiecza, a przywołując
piosenkę Aerosmith dodać można, że „Life’s a journey, not a destination”. Tę
dłuższą zaczęli na porodówce, a tę najnowszą – od przeprawy tunelem pod Kanałem
Angielskim (patrząc na mapę w kraju u wejścia w otwór), zwanym też La Manche
(na mapach przy otworze wieńczącym).
Na pytanie, co robili przez pierwsze trzy dni,
A&M odpowiadają, że:
Przez
trzy dni mieszkaliśmy w B&B na francuskiej wiosce z dwoma restauracjami.
Jeździłyśmy rowerami po zamkach nad Loarą. Wg broszur nad samą rzeką jest ich
63, a my widziałyśmy 6. Wrażenia niesamowite. Fajowe tereny do „cycle”, ale
przy którymś kolejnym zamku, odnosi się wrażenie, że już się coś podobnego
widziało. Zamki - zamkami, pałace - pałacami, château
- château, ale czas spędzony razem na
siodełkach był najbardziej niesamowitym doświadczeniem. Choć deszczowa aura nie
każdego by nastrajała, nas nie zraziła…
W międzyczasie Daniel udał się nad brzeg
Bałtyku, gdzie odbywał się Open’er 2016. Już pierwszego dnia był świadkiem
świetnego koncertu PJ Harvey i stadionowego show Florence and the Machine. W
czwartkowy wieczór Maria Peszek ze swoim zespołem wykonywała właśnie
„Sorry Polsko”, gdy Robert Lewandowski strzelił gola dającego prowadzenie w ćwierćfinale Mistrzostw Europy, a nim Red Hot Chili Peppers zakończyli koncert, powędrował Daniel ku telebimowi, na którym obejrzał serię rzutów karnych, które zapewniły Portugalii miejsce w
półfinale. W piątkowe popołudnie przeniósł się on do roku
1976 dzięki świetnemu koncertowi Zbigniewa Wodeckiego i Mitch and Mitch
Orchestra. Potem jeszcze miały miejsce niespodziewanie szczere koncerty Miss Is
Sleepy i Agi Brine na scence Firestone, świetne LCD Soundsystem na głównej
scenie, ciekawe islandzkie Sigur Ros, berliński Paul Kalkbrenner i tradycyjna
podróż do Wrzeszcza bladym świtem.
Drogi A&M i Daniela zbiegły się w sobotę
popołudniu w Genewie. Odebrawszy go z lotniska, pomknęli ku francuskiemu Chamonix,
które przez następne sześć nocy miało stać się ich domem i bazą wypadową. Tam
też obejrzeli trzeci z ćwierćfinałów Włochy – Niemcy, który ci drudzy wygrali
po serii niesamowitych pudeł w rzutach karnych. Ostatecznie, cała trójka usnęła u podnóża masywu Mont Blanc.
Masyw Mont Blanc jest częścią Alp i znajduje się na terytorium Francji, Włoch i Szwajcarii. Składa się z 11 szczytów, których wysokość przekracza 4000 m n.p.m., znajduje się tam kilka lodowców, a na jeden z nich the Bossons Glacier spoglądali A&M&D z krzeseł i leżaków siedząc na potężnym balkonie penthałzu czteropiętrowego bloku alias wypasiony akademik w czasach pierwszego sekretarza Gierka.
Pretekstem do przybycia do Chamonix były aklimatyzacja i przygotowanie się Michała do udziału w ultramaratonie CCC: Courmayeur - Champex - Chamonix (101 km i 6,100 m przewyższeń w górę), który odbędzie się w ostatnim tygodniu sierpnia.
Jest on częścią tygodnia Ultra Trail du Mont Blanc organizowanego od 2001 roku. Głównym wydarzeniem jest tzw. „bieg dookoła Mont Blanc”, którego trasa ma dystans ok. 170 km, a suma przewyższeń wynosi 9600. CCC organizowany jest od 2006 roku, a ofertę tygodnia UTMB uzupełniają TDS: Sur les Traces des Ducs de Savoie (119 km +7,250 m), OCC: Orsières - Champex - Chamonix (53 km +3,300 m) oraz PTL: La Petite Trotte à Léon (ok. 300 km +28,000 m)
Jest on częścią tygodnia Ultra Trail du Mont Blanc organizowanego od 2001 roku. Głównym wydarzeniem jest tzw. „bieg dookoła Mont Blanc”, którego trasa ma dystans ok. 170 km, a suma przewyższeń wynosi 9600. CCC organizowany jest od 2006 roku, a ofertę tygodnia UTMB uzupełniają TDS: Sur les Traces des Ducs de Savoie (119 km +7,250 m), OCC: Orsières - Champex - Chamonix (53 km +3,300 m) oraz PTL: La Petite Trotte à Léon (ok. 300 km +28,000 m)
NIEDZIELA - 3 LIPCA
FRANCJA: COL DES MONTETS (CCC 86,3 KM - 1466 M N.P.M.) - LA TETE AUX
VENTS (CCC 90,3 KM - 2130 M N.P.M.) - LA FLEGERE (CCC 93,2 KM - 1877 M N.P.M.) -
CHAMONIX (CCC 101,1 KM - 1035 M N.P.M.)
Zaczęliśmy od ostatniego etapu trasy. W
niedzielę pokonaliśmy odcinek od Col Des Montets do Chamonix. Deszcz
prześladujący A&M nad Loarą zastąpił upał Open’er Festival. Podejście było strome,
kamieniste i męczące. Ola co nieco nowego dowiedziała się o sobie, a Michał poważnie
zgłodniał w La Flegere. Widoki były alpejskie. Szczyty pokryte śniegiem,
połoniny ponad strefą lasu, potoki, wodospady, kozice oswojone widokiem
człowieka, choć wciąż nieufne i… dosłownie żadnych śmieci!!! Piękna scenerii
nie zakłócały żadne pozostałości po piechurach. Bonjour! Au revoir! Dzień zakończył os tatni z ćwierćfinałów, w którym Francja pokonała Islandię 5:2.
Rekord CCC tego odcinka to 103 minuty. A&M&D
potrzebowali 200 minut, kolejną godzinę zajęły postoje, a wg directorskiego GPS-a przebyty dystans to
13,8 km
PONIEDZIAŁEK - 4 LIPCA
WŁOCHY: COURMAYEUR (CCC O KM
- 1200 M N.P.M.) -TETE DE LA TRONCHE (CCC 10,3 KM - 2571 M N.P.M.) - REFUGE BERTONE
(CCC 15 KM - 1989 M N.P.M.) - REFUGE BONATTI (CCC 22 KM - 2010 M N.P.M.) - ARNOUVAZ
(CCC 27,3 KM - 1769 M N.P.M.)
To miał być najdłuższy zaplanowany etap w rozpisce Directora alias Dyrektor alias Michał alias Michaś alias Michale alias Stefan alias Pinia alias Kazimierz alias Kazia alias Kazik alias Słoń alias Słonik alias Słoniczek alias Słoiczek. I był. Nim się nim stał, Aleksandra alias Ola alias Słonisia alias wóz techniczny przewiozła zwierzaki dwa tunelem z Chamonix do Courmayeur. Mont Blanc zaczął nazywać się Monte Bianco, Bonjour przerodziło się w Bongiorno.
Courmayeur jest miasteczkiem we włoskich Alpach, w którym umiejscowiony jest start CCC. Zjawiliśmy się tam około 9.00, czyli w godzinie startu. Zgodnie z directorskim masterplanem, wóz techniczny udał się do Lavachey, z którego to kierownik owegoż wozu miał wyruszyć na spotkanie piechurów. I wyruszył pokonując 10 km dość łagodnych podejść.
Łagodnym nie można nazwać początku trasy CCC.
Pierwsze kilka kilometrów biegnie drogą asfaltową z Courmayeur (1200 m n.p.m.),
by następnie skręcić ku Col Sapin (2436 m n.p.m.) i Tete de la Tronche (2584 m
n.p.m.). Te 10,3 km można nazwać heaven
and hell. Niebem - ze względu na bajkowe widoki, pocztówkowo bujnie
ukwiecone łąki alpejskie, śnieżne czapy szczytów, potoki i dziewiczość natury.
Piekłem - gdyż podejścia były iście zabójcze. Przeprawa przez śnieg, błoto,
rzeczone potoki czy zwałowiska skalne w ten piękny gorący dzień wydawała się
miniprzygodą, ale zbyt forsowny start dla wielu uczestników poprzednich edycji
CCC niejednokrotnie kończył się zejściem z trasy w Arnouvaz czy Champex-Lac
(55,5 km).
Na palcach swych prawych rąk Michał i Daniel
alias Roman alias Teacher alias Uma alias Umicha alias Świnia policzyć zdołali
wędrówkowiczów napotkanych w drodze na szczyt. Niewiadomo, czy był to raptem
zbieg okoliczności, czy też reputacja szlaku odstrasza. Post factum, obaj
twierdzą, że warto było ową piekielną ofiarę ponieść dla niebiańskich wrażeń.
Zbiegając ze szczytu, Michał zadzwonił do Oli
powiedzieć, że już zbiega ze szczytu. Ku swojemu zdziwieniu (a Directora
niełatwo zdziwić) usłyszał, że wie, bo go widzi. I rzeczywiście, w tej oto
chwili Michał wytężył wzrok i dostrzegł mały czarny punkt u podnóża stoku, w
którego stronę pomachał. Czarny punkt drgnął. Michał zrozumiał, że to Ola.
Wzruszył się. A gdy po chwili oprzytomniał, ruszył w dół na złamanie karku.
Gdy łzy wzruszenia obeschły, we troje ruszyli
z Refuge Bertone ku Refuge Bonatti. Było wczesne przedpołudnie, a oni pomykali
pięknymi pagórkami alpejskimi, podziwiając piękno przyrody.
Ukoiwszy pragnienie w Refuge Bonatti,
rozdzielili się. Ola zeszła szlakiem do Lavachey, a Michał i Daniel udali się
ku Arnouvaz. Przyjemne i niezbyt strome było te ostatnie 5 kilometrów, których
zwieńczeniem była scena rodem z komedii romantycznej. W momencie, gdy M&D
zeszli ze szlaku, Ola podjechała wozem technicznym. Wszyscy się ucieszyli, a
następnie weszli do przepływającej rzeki, by ochłodzić swoje rozgrzane,
szczęśliwe ciała. Sielanka.
Niecałą godzinę później przechadzali się oni
uliczkami Courmayeur w poszukiwaniu prawdziwej włoskiej pizzy. Znaleźli, ale
daleką od wyobrażenia, jak smakować powinna była ona...
Courmateur - Arnouvaz: rekord CCC - 229 minut,
GPS Michała - 341 minut plus jakaś godzina na to i owo / 27,5 km
WTOREK - 5 LIPCA
SZWAJCARIA / FRANCJA: TRIENT
(CCC 72,1 KM - 1300 M N.P.M.) - CATOGNE (CCC 77,3 KM - 2027 M N.P.M.) - VALLORCINE
(CCC 82,6 KM - 1260 M N.P.M.) - COL DES MONTETS (CCC 86,3 KM - 1466 M N.P.M.)
Wczesnym rankiem, jadąc fragmentem trasy etapu
(20 VII) tegorocznego Tour de France, wóz techniczny przekroczył granicę francusko-szwajcarską.
Wczesnym, gdyż wg wszelkich prognoz pogody od południa miał padać deszcz. Wóz
techniczny, jak to wóz techniczny spisał się doskonale. Wysadził Michała i
Daniela, i kazał zdążyć przed deszczem.
Ruszyli. Podejście było mniej wymagające niż
poprzedniego dnia, a temperatura o kilka, a momentami nawet kilkanaście stopni
niższa, co sprawiło, że tak jak i podczas poprzednich dni obeszło się bez żeli
czy nawet jedzenia, znaczna większość napoi wróciła w camelbakach, a trasa była
najłatwiejszą podczas całego pobytu. Ludzi tego dnia Michał i Daniel nie
spotkali wielu. Roślinność łąk alpejskich była intensywnie ciemnozielona,
kwiatów było niewiele, potoków było wiele, a jęzory kamieni i gruzu w każdej chwili gotowe
były ukarać nieostrożność kontuzją.
Ostatnie 4 km z Vallorcine do Col des Montets
M&D pokonali truchtem. Szlak wiódł szutrem wzdłuż drogi asfaltowej. W to
pochmurne przedpołudnie ukwiecone łąki alpejskie dnia poprzedniego wydawały się
odległym wspomnieniem, ale za to wóz techniczny czekał niezawodnie zaparkowany
na 1466 m.n.p.m.
Mówi się, że z dużej chmury mały deszcz. Tak
też było tego dnia. Próbowało kropić, ale wielce nieudolnie. Popołudniowa
projekcja Karbali przyćmiła wagę jakichkolwiek problemów na szlaku,
a wieczorna degustacja raclette nadała znojowi na szlaku nierealnego sznytu. Michaś westchnął: Jestem usatysfakcjonowana...
Trient - Col des Montets: rekord CCC - 109 minut, directorski GPS - 148 minut / 14,3 km
ŚRODA - 6 LIPCA
SZWAJCARIA: LA FOULY (CCC 41,5 KM - 1598 M N.P.M.) - PRAZ DE FORT (CCC 49,9 KM - 1161 M
N.P.M.) - CHAMPEX-LAC (CCC 55,5 KM - 1477 M N.P.M.) - LA GIETE (CCC 67,2 - 1884 M
N.P.M.) - TRIENT (CCC 72,1 KM - 1300 M N.P.M.)
Niemalże dwie godziny pokonywał wóz techniczny
trasę Chamonix - La Fouly. Znów były dinozaury wieszczące bliskość Tour de
France, znów były serpentyny, przepaście, autobusy pokonujące krągłości
zakrętów, amatorzy dwóch kółek i mistrzowie kierownicy. Kierowała Aleksandra,
obok siedział Michał, z tyłu Daniel czytał książkę-wywiad z Muńkiem, a z
głośników naparzał Kazik Na Żywo: ...dotrzech razy sztuka, a co gdy za czwartym wypłynie ta nauka?
To był czwarty dzień holideju połączonego z
obozem przygotowawczo-aklimatyzacyjnym pt. "Pinia robi bieg dookoła Mont
Blanc w ostatni piątek sierpnia". Miało być płasko, raczej z górki, z
jednym niezbyt wymagającym podejściem. I tak też było dla Słoniczka. Narzekał,
że płasko, że po asfalcie, że nudno. Zapomniał Słoiczek, jak to w niedzielę
chwycił go głód po raptem siedmiu kilometrach i musiał zatankować kolę i
kanapkę w schronisku.
Nie był to dżadżment dej (dzień sądu
ostatecznego) dla Umichy, ale już na drugim kilometrze stwierdził, że ma
minikryzys, bo śniadanie zjadł niemądrze. Pół ciasta z bakaliami sprawiło, że
po kilkunastu minutach gnał mniej więcej tak, jak przez poprzednie trzy dni. I
można powiedzieć, że opis Słoiczka pokrywał się z Umowymi doznaniami
wzrokowymi. Z górki, płasko, kawał drogi bocznymi dróżkami asfaltowymi i
szutrowymi, jakaś przepaść z łańcuchami dla urozmaicenia.
Minęło południe, gdy Słoiczek i Umicha dotarli
do Champex-Lac, które podczas sierpniowego CCC będzie miejscem jednego z
punktów żywieniowych. Miateczko, wypisz wymaluj, stereotypowo szwajcarskie:
góry wokół, duże jezioro pośrodku, trochę domków, starsze osoby niespiesznie
spacerujące, sklep, w nim piechurzy i małtyn bajkowcy, a czas płynie niczym
woda w stawie. Nie dla Słoiczka jednakże, który niczym wodospad spadł na
Champex-Lac i, łamiąc barierę dźwięku, pomknął ku La Giete.
Profil trasy zapowiadał podejście, ale nic takiego, co mogłoby nastręczyć
jakiekolwiek kłopoty. Cóż, Słoiczkowi nie, ale Uma kontemplowała ściśle sporą jego część. Owo podejście zażądało odeń
zjedzenia pierwszego ewer żelu w Alpach. Spocony jak świnia dotarł do ostoi
Bovine, gdzie już czekali nań Słoiczek w przemiłym towarzystwie kierownik wozu
technicznego. Siedzieli oni na leżakach i kontemplowali przepiękny widok.
Słońce świeciło, za płotem leżał koń, w oddali pasły się krowy z dyndającymi
dzwonami, a czas na chwilę stanął w miejscu.
Gdy klepsydrę czasu ktoś
obrócił, żwawo pobiegli oni ku wozowi technicznemu. W porównaniu do niedzieli,
forma Słonisi i Słoiczka była wyraźnie wyższa. Byli oni modelowym przykładem
tego, jak należy budować formę na obozach przygotowawczych!!!
W Chamonix uraczyli się
wszyscy troje pysznymi burgerami na głównym deptaku miasteczka, by po powrocie
do apartamentu spolec do projekcji filmu surwiwalowego pt. Zjawa, w którym to
postać nagrodzonego Oscarem Leonardo DiCaprio musi sporo przetrwać i przeżyć,
by osiągnąć swój cel. Tak też Słoiczek
będzie musiał uczynić podczas sierpniowego CCC… A w pierwszym z półfinałów
Walia uległa Portugalii 0:2.
La Fouly – Trient: rekord CCC – 186 minut, directorski GPS – 279 minut / 30,8 km
CZWARTEK - 7 LIPCA
FRANCJA: COL DES MONTETS (86,3 KM - 1466
M N.P.M.) - LA TETE AUX VENTS (90,3 KM - 2130 M N.P.M.) - LA FLEGERE (93,2 KM - 1877 M N.P.M.) - CHAMONIX (101,1 KM - 1035 M N.P.M.)
Powtórka z rozrywki. Ostatniego dnia M&D pokonali jeszcze raz odcinek, na którym w niedzielę niedomagał Michał. Tym razem było inaczej. Śmigał. Przez te pięć dni „śnieżny most” się stopił, ale wszystko inne wydawało się takie same. Może z wyjątkiem kóz, których było mniej. Chyba jeszcze spały.
Powtórka z rozrywki. Ostatniego dnia M&D pokonali jeszcze raz odcinek, na którym w niedzielę niedomagał Michał. Tym razem było inaczej. Śmigał. Przez te pięć dni „śnieżny most” się stopił, ale wszystko inne wydawało się takie same. Może z wyjątkiem kóz, których było mniej. Chyba jeszcze spały.
Zbieg do Chamonix pokonali oni porą
przedpołudniową, a jeśli w sierpniu wszystko pójdzie dobrze, Michał pokona go
przed północą. Potrzebować będzie czołówki i uważać będzie musiał na stromiznę,
ale pomimo tego etap ten wydaje się stosunkowo łatwy. Czy takim będzie? Się
okaże.
Przebiegli oni jeszcze przez centrum Chamonix
i pognali do penthałzu z widokiem na lodowiec Bossons wciśnięty pomiędzy Mont Maudit,
Mont Blanc,
Dôme du Goûter i Aiguille du Goûter.
Godzinę później byli oni z powrotem w centrum
Chamonix i wraz z Olą wjechali kolejką na 3842 m n.p.m. Termometr na dole
wskazywał 30 stopni, a na górze słupek rtęci dochodził raptem do szóstej kreski
powyżej zera. Niebo było bezchmurne, a słońce pięknie opalało twarze
zostawiając na skórze białe okulary. Wjazd na szczyt zajmuje ok. 10 minut, a w
połowie drogi trzeba się przesiąść. I jak to w takich sytuacjach zazwyczaj bywa
(czyli na wysokościach), Słonikowi poci się dosłownie wszystko...
Celem wjazdu na Aiguille du Midi jest podziwianie panoramy Mont Blanc. Wiele osób
wjeżdża z ekwipunkiem, aby powspinać się na skałkach w okolicy szczytu bądź też by zeń zejść. Patrząc z platformy widokowej, podejście nie wydawało się
ekstremalnie trudne, ale pamiętać należy, że rozrzedzone powietrze niewielki
wysiłek potrafi spotęgować niewspółmiernie. O&M&D tego nie testowali.
Rozkoszowali się widokami, starali się nie odwodnić...:)
W wieczornym półfinale Francja pokonała Niemcy
2:0 i w niedzielę zmierzy się z Portugalią.
Widok z Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.) |
ARNOUVAZ (27,3 KM - 1769 M
N.P.M.) - GRAND COL FERRET (31,8 KM - 2537 M N.P.M.) - LA PEULE 35,4 KM - 2082
M N.P.M.) - LA FOULY (41,5 KM - 1598 M N.P.M.)
Jest to jedyny odcinek trasy
CCC, którego nie udało się pokonać. Logistycznie stanowiło to zadanie trudne do
wykonania, gdyż wymagałoby od kierownika wozu technicznego ok. 6 godzin za
kółkiem. W zamian, M&D pokonali ponownie ostatni odcinek trasy. Patrząc na
profil trasy, oba odcinki wydają się być podobne: najpierw – strome podejście,
a potem – długie zejście. Ale jak to w górach, możliwe że na tym podobieństwa
się kończą. No i pogoda była łaskawa. Okaże się w sierpniu czy to Michał będzie
robił CCC czy CCC będzie robiło Michała.
NASTĘPNE 3 TYGODNIE
FRANCJA / SZWAJCARIA / NIEMCY / POLSKA / NIEMCY
FRANCJA / SZWAJCARIA / NIEMCY / POLSKA / NIEMCY
W przeciągu następnych kilkunastu dni wiele zdarzeń miało miejsce i robiło nie tylko O&M&D, ale całą Europę i świat. W Nicei doszło do zamachu, w Turcji miał miejsce nieudany zamach stanu, w Herzogenaurach na bierfescie Blink182 zabrzmieli z niemieckim akcentem, w finale Mistrzostw Europy Portugalia pokonała po dogrywce Francję, w Polsce spadł grad wielkości kaczych jajek i stłukł szybę w Lamkówku, w Berlinie przez szybę pancerną w bruku patrzyliśmy na pusty pokój wielkości stosu książek spalonych w 1933 roku przez nazistów, The King Stones zaśpiewali o zachodzie słońca lennonowskie Imagine. Ola i Michał rozpoczęli pracę w Herzo, a rumuńska przewodnik po obozie koncentracyjnym Sachsenhausen zakończyła oprowadzanie wierszem pastora luterańskiego Martina Niemöllera:
Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
A ja skończę jeszcze jednym
fragmentem „Podróży z Charleyem” Steinbecka:
Nie łudzę się, że w niniejszej relacji operuję elementami stałymi.
Dawno temu byłem w starodawnym mieście Pradze i jednocześnie był tam Joseph
Alsop, cieszący się zasłużoną sławą krytyka miejsc i wydarzeń. Rozmawiał z
dobrze poinformowanymi ludźmi, z urzędnikami, ambasadorami, czytał
sprawozdania, nawet rozporządzenia i cyfry, podczas gdy ja w swój niedbały
sposób wałęsałem się z aktorami, cyganerią, włóczęgami. Joe i ja wracaliśmy tym
samym samolotem do Ameryki i po drodze opowiedział mi o Pradze, i jego Praga
nie miała nic wspólnego z miastem, które ja widziałem i słyszałem. Po prostu
nie była tym samym miejscem, a przecież obaj jesteśmy uczciwi, żaden z nas nie
jest kłamcą, jeden i drugi jest według wszelkich kryteriów dosyć dobrym
obserwatorem, i przywieźliśmy do domu dwa miasta, dwie prawdy. Z tej przyczyny
nie mogę zalecać niniejszej relacji jako Ameryki, którą sami znajdziecie. Tyle
tam jest do zobaczenia, ale nasze poranne oczy opisują inny świat niż oczy
popołudniowe, a już z pewnością nasze znużone oczy wieczorne mogą jedynie
odtworzyć znużony, wieczorny świat…
No comments:
Post a Comment