Friday, 8 August 2014

Las Vegas - 2014/07-08

Dzień 15

Słonisia i Słonik (w skrócie SS) zostali w hotelu, aby przygotować logistykę pod wyjazd z Zion Canyon, a Angels Landing było wyzwaniem, któremu Umicha miała stawić czoła we wtorkowy poranek 30 lipca roku pańskiego 2014. AL jest jednym z najbardziej znanych szlaków w kanionie, a prowadzi w miejsce, w którym przysiąść potrafiły jedynie anioły, czyli w ustronie mało znane i trudno dostępne, by ich narad nie zakłócały istoty postronne.


Patrząc na dystans (wte i wewte 5,6 mili) – szybka piłka. I tak zaiste było przez prawie dwie mile. Piękny poranek, niewiele osób na szlaku i strzała w górę. Będąc na ‘pale’ (podług terminologii Słonika), oprócz przepaści z praktycznie każdej strony, pojawiły się łańcuchy wiodące ku Angels Landing. Umicha, na trzęsących się nogach, pokonała ów odcinek krocząc pochyłością ‘pały’ jednocześnie trzymając się kurczowo łańcuchów. Rozradowana komentarzem osób schodzących w dół, że za chwilę ‘okowy’ (chains – łańcuchy, kajdany, okowy) i pochyłości się skończą, sunęła do przodu cal (2,54 cm) za calem, wyszła na ścieżkę i już wydawało się, że była u celu… gdy okazało się, że był to dopiero Scout Lookout (Punkt Widokowy (dla) Skautów). Stamtąd ścieżka wiodła małym łukiem w dół, by następnie piąć się stromo wzwyż wielkiej ‘pały’ zwieńczonej Angels Landing. Z jednej strony przepaść na 1200 stóp (360 metrów), z drugiej – 800 stóp, a jeszcze głębiej – wijąca się wstążka Virgin River. Podwinąwszy ogon i próbując opanować rozedrganie nóżek, Umicha zawróciła i rozmyślając nad suspensem wszechświata, pokonała dwie mile w dół. Myśli, niczym bumerang, porażały mózg pytaniem pt.: ‘Raptem kilkaset jardów, a…?’


























Gdy Umicha znalazła SS, Słonik był na etapie kupowania Słonisi zastępstwa dla sandałów, które trwały z nimi od 2000 roku, gdy też wbili się na Kilimandżaro, położone raptem niecałe 5900 m.n.p.m. Nowe sandały mają żółtą podeszwę. Żółtą…J

100 kilka Fahrenheitów pożegnało SSU wyjeżdżających z Zion Canyon, a jeszcze więcej przywitało w St. George, gdzie Słonik zarządził postój przy sklepie specjalizującym się w rowerach Specialized. Spacer sterylnie czystymi ulicami mormońskiego St. George byłby dużo dłuższy i przyjemniejszy, gdyby słońce zechciało poluzować (widocznie dawno nie dostało żółtej kartkiJ).



SSU zjedli very good lunch w knajpce TwentyFiveMain i pomknęli ku Las Vegas. Trasa wiodła autostradą międzystanową 15, a termometr pokazywał 112F.
Wjeżdżając do Vegas w radio zabrzmiało ‘Dream a Little Dream of Me’, a zaraz potem Mr. Blue Eyes Sinatra zaśpiewał ‘I Get a Kick out of You’. Mijając Ceasar’s Palace, jedno z najsłynniejszych kasyn w Las Vegas, w radio zabrzmiało ‘Black Velvet’, a w ucho wpadał zaśpiew ‘…new religion…’. Chwilę później minęła nas nowojorska żółta taksówka (yellow cab) na blachach Nevady, a my skręciliśmy w lewo przy replice Wieży Eiffla. Dojeżdżając do Tuscany Hotel & Casino, rozgłośnia nadała ‘California Dreamin’. Być może miało to coś znaczyć…
Hotel był bardzo tani, a zarazem elegancki, a $57 za trzy osoby jest kwotą fenomenalnie niską (gratulacje dla Słonisi). Możliwe, że jest to elementem strategii kasyna, mającej na celu przyciągnięcie klienteli w celu spłukania się w kasynie.
Gdy SUS wyruszyło na miasto, słońce chyliło się ku zachodowi. Tuscany usytuowane jest o milę od the Strip, głównej ulicy w Vegas, przy której usytuowane są najsłynniejsze kasyna: Ceasar’s Palace, The Mirage, Flamingo, Venetian (z największym hotelem w mieście dysponującym 6000 pokoi), Treasure Island, MGM Grand czy Startosphere. Jest na niej i piramida ze strzegącym ją sfinksem, i wspomniana już Wieża Eiffla, i gondole pływające po kanałach, i las tropikalny, i wyspa skarbów, i Juliusz Cezar, i replika fontanny rzymskiej, i Statua Wolności. Miszmasz totalny, zestawienie klasy i kiczu, wielka księga cytatów, zachcianek, fantazji i fanaberii. A ulicami snują się dziesiątki tysięcy ludzi ze wszystkich stron świata, fotografujący owe kuriozum, w którym ludzie mafii i deweloperzy z Miasta Aniołów przedefiniowali znaczenie słowa rozrywka. W 1946 roku postanowili oni przenieść swoje pieniądze w nowe miejsce i rozpocząć legalne interesy. Fakt, że hazard i prostytucja są w Nevadzie legalne, pozwolił owym inwestorom popuścić wodze fantazji.




Kasyna są skonstruowane w podobny do siebie sposób. Wszystkie one znajdują się na poziomie ulicy, wchodzący częstokroć witani są u wejścia i zachęcani do skorzystania z baru, co ma zapewne pomóc w nabraniu ochoty do gry. Drink plus miła pani tworzą iluzję, że amerykański sen jest na wyciągnięcie ręki. Przepastne kasyno, setki krupierów, maszyn i stołów do gry, brak okien i sztuczne światło, halucynogenne wzory dywanów i lustra w suficie sprawiają, że doba nie dzieli się na dzień i noc, a czas mierzy się w żetonach i wyciąganych z portfela studolarowych banknotach. Papieros, drink, szczęśliwa karta, kręcąca się ruletka, ryzyko przegranej i adrenalina towarzysząca zwycięstwu wprawiają w trans, a rytm gry i bycie poza czasem wodzą wielu na pokuszenie.
To wszystko obudziło w Słoniku żyłkę hazardu. Poczuł nagle, że amerykański sen musi się spełnić. Zasiadł on dzielnie przy maszynie do gry, wsunął banknot jednodolarowy i nim się zorientował wygrał 25 centów. Poczuł się spełniony…
Słonisia, Słonik i Umicha wyszli z kasyna, ale pomimo późnej pory, ulicami wciąż przewijały się tłumy przechodniów, temperatura wynosiła dobre 90 Fahrenheitów, a każda wypita margarita działała z podwójną siłą. ‘Dream a Little Dream of Me’…

Dzień 16

Hazard i grzech poprzedniej nocy sprawiły, że Słonisia, Słonik i Umicha wstały bite dwie – trzy godziny później niż zazwyczaj. Upał był ogromny, co nie dziwiło z dwóch powodów: środek lata i środek pustyni. Wypiwszy po kawie i zjadłszy po ciastku made in Starbucks, bohaterzy niniejszego bloga ruszyli ku Hoover Dam, znanej wszystkim z filmu drogi ‘Beavis & Butt-Head Do America’.
Zapora Hoovera oddalona jest od Las Vegas o niecałą godzinę jazdy. Znajduje się ona na rzece Kolorado na granicy Nevady i Arizony. Jej budowa trwała cztery lata i została ukończona w 1935 roku. Ma ona wysokość 221 metrów, długość górnej krawędzi wynosi 379 m, szerokość – 13,7 m, długość podstawy – 201 m, a do jej zbudowania potrzebne było 2,6 miliona m³ betonu, czyli ilość wystarczająca do zbudowania autostrady łączącej San Francisco z Nowym Jorkiem. 
Podczas konstrukcji zapory, rzekę ‘wyproszono’ z jej koryta przy pomocy czterech kanałów, by następnie pozwolić jej do niego wrócić. Sztucznie stworzony w ten sposób zalew o nazwie Lake Mead (Jezioro Miód Pitny) ma powierzchnię ponad 63 000 hektarów, a jego maksymalna głębokość wynosi 151 metrów. Hoover Dam pomaga kontrolować poziom wód i przeciwdziałać powodziom, zaopatrzyć w wodę 20 milionów ludzi w Arizonie, Nevadzie i Kalifornii, nawadniać miliony akrów ziemi czy wyprodukować miliardy kilowatów taniej energii, której sprzedaż już dawno temu zwróciła koszty inwestycji. Tour po podstawie zapory był rozczarowujący, a na plus można zapisać jedynie to, że dał on wgląd w ogrom przedsięwzięcia, jakim była decyzja o budowie Hoover Dam. A była to decyzja stawienia czoła naturze. Kosztem tej potyczki, poza potem i znojem tysięcy ludzi, było 96 ofiar śmiertelnych.
Wracając do Vegas przy temperaturze sięgającej 121 F, trójka naszych dzielnych herosów zatrzymała się na lunch w Boulder. Małe miasteczko zaoferowało odrobinę cienia, dobry obiad na swojej głównej ulicy i kilka sklepów z antykami. W jednym z nich nastąpiło spotkanie pierwszego stopnia z kulturą amerykańską. Na pytanie właściciela sklepu o to, skąd nasi dzielni herosi przybyli, odpowiedzieli oni, że:
- Poland.
- It’s awesome – skomentował pan właściciel.
Jakoś tak jest, że zawsze odpowiadają tak samo, a ‘awesome’ jest zastępowane jedynie innym przymiotnikiem. Bywa nim ‘amazing’, ‘fantastic’, ‘great’… Można postawić dolara i być pewnym wygranej, że komentarz właściciela sklepu byłby w ten sam deseń, gdyby nasi herosi odpowiedzieli:
- We live here.
Podobnie brzmieć będzie dialog w restauracji, pubie, hotelu, sklepie. Jakoś tak są zaprogramowani. Gdyby ich zapytać skąd oni pochodzą, można oczekiwać odpowiedzi na zasadzie:
- Moi pradziadkowie przybyli z…, ale NIESTETY nie znam rosyjskiego/polskiego/ukraińskiego/czeskiego/… Z dzieciństwa pamiętam raptem kilka słów i potrawy, które babcia przyrządzała…

Wieczór bohaterowie nasi spędzili w Tuscany Hotel poddając się niezwykle wyszukanym rozrywkom, które można streścić w kilku słowach: siłownia, basen, prysznic, zimne bąbelki i niegazowane, a w telewizji ‘The Longest Yard’ – niezwykle wysublimowana amerykańska komedia z Adamem Sandlerem, że my się nie damy.
To ostatnie świetnie odnosi się do trójki bohaterów niniejszego wpisu, a najbardziej się nie dał tego wieczora Słonik…J

Dzień 17

Grzech poprzedniej nocy spowodował, że Słonisia, Słonik i Umicha wstały później niż zazwyczaj. Może był to zaczątek nowej świeckiej tradycji, a może jedynie zwykły zbieg okoliczności.
Brunch (śniadanio-lunch) w Hash House A Go Go zmiażdżyło ogromem porcji. 
Pomimo przedpołudniowej pory, knajpka była oblegana, a w oczekiwaniu na stolik można było zawiesić oko na ‘Wall of Fame’ (‘Ścianie sław’) prezentującej znane osoby, którym zdarzyło się tu stołować. Z jednego ze zdjęć przyjaźnie spoglądał Mike Tyson - pewnie zamówił ucho Evandera Holyfielda. 
Tego dnia hitem były gofry z kurczakiem aczkolwiek żadne z bohaterów bloga nie było na tyle odważny, aby je zamówić.
Kurczak z goframi
Po brunchu Słonik wydał jedno ze swoich zawsze pamiętnych rozporządzeń dyrektorskich: 'Umicha nie może chodzić w za dużych klapkach i dziurawych koszulkach no more'. No i takim zrządzeniem, stała się ona posiadaczką nowej koszulki i pary sandałów.
Charakterystyka centrów handlowych i ulic sklepowych wygląda zazwyczaj tak: mnóstwo fastfoodziarni, restauracji, kafejek, supermarketów, sklepów spożywczych i różnego typu punktów odżywczych, mnóstwo sklepów z ciuchami, obuwiem czy okularami przeciwsłonecznymi, dość dużo sklepów i stoisk oferujących pamiątki, a wszystko to, w kontraście do absolutnego braku księgarń czy sklepów płytowych. Niech zilustruje to fakt, że jedyną księgarnią w przeciągu dotychczasowych siedemnastu dni była ta w Little Hollywood pięć dni temu. Było to przyjemne miejsce, w którym znajdował się pan sprzedawca, Słonisia (przez krótką chwilę), Umicha (przez dłuższą chwilę) i pewna pani (przez krótką chwilę). Czy oznacza to, że książki kupuje się już praktycznie tylko w internecie, albo czyta się je przy pomocy kindle’a? A może raczej nie czyta w ogóle bądź mało, a informacje są stabloidyzowane? Nagłówek, akapit pogrubionym drukiem i krótki tekst informujący, ale rzadko kiedy wyjaśniający?

Wróciwszy do Tuscany Hotel, spociwszy się następnie na siłowni i umywszy w basenie, nadszedł czas na stroje wyjściowe: Umicha wbiła się w nowy T-shirt, podarte spodenki i pachnące sandały, Słonik w sexy koszulę w kratkę, a Słonisia założyła elegancką czarna sukienkę, stylowe obuwie i subtelny make-up. I tak USS wyruszyli na poszukiwanie Westgate Las Vegas Resort & Casino. Wiozący ich taksówką pan o wyglądzie latynoskim zapytał:
- Where are you from?
- Poland.
- That’s awesome…

Westgate chlubi się faktem, że sam Król występował tam wielokrotnie, jego koncerty biły rekordy popularności, a publiczność, którą one gromadziły, biła następnie rekordy pieniędzy zostawianych w kasynie. 
Wewnątrz przy wejściu do Westgate stoi biały cadillac, który niedługo przed śmiercią Elvis kupił w prezencie swojej przyjaciółce, w gablotach wzdłuż przejść można przyjrzeć się oryginalnym strojom scenicznym i innym pamiątkom po Presleyu, a wokół znajdują się oczywiście maszyny i stoły do gry.
USS nie zamierzało jednak grać. 





U



















Udali się oni do Benihany – restauracji serwującej japońską kuchnię, oferującą japoński wystrój i
zatrudniającą Japończyków. A może proponowała ona tylko namiastkę Japonii na pustyni w Nevadzie, by nie powiedzieć, że kopiowała ona kraj kwitnącej wiśni? 
Ów wywar wiśniowy przypadł USS do gustu. Szykownie odziani (w szczególności Słonisia) zasiedli oni przy dużym ośmioosobowym stole w odseparowanym boksie, a odziana w kimono kelnerka o orientalnych rysach zaserwowała napoje, by po chwili przyprowadzić czworo współbiesiadników, którzy to zasiedli po przeciwnej stronie. Nazywali się oni Scorupa. Nie zdążyli się jeszcze dobrze rozsiąść, gdy nadszedł kucharz o japońskim wyglądzie, i oznajmił, że to on będzie dzisiaj gotował, po czym włączył metalową część stołu. Reszta posiłku przypominała show, podczas którego pichcił on przeplatając rutynowe czynności kuchenne sztuczkami i anegdotami.
Pan kucharz
Przypiekana cebula
Na pewnym etapie obiadu musiało paść sakramentalne pytanie, na które odpowiedź brzmi:
- Poland.
- It’s awesome.

Okazało się wtedy, że Tata Scorupa ma korzenie polsko-ukraińskie, a jak był mały, to Babcia Scorupa robiła ‘pierogis’ i ‘pączkis’, które tak uwielbiał. Teraz potrafi powiedzieć ‘na zdrowie’ i żałuje, że tak te tradycje umierają, i że mówi jedynie po angielsku, i że nie jest to wszystko takie łatwe i proste jakby się chciało (‘It’s not easy.’). Nie wiadomo, czym Tata Scorupa żywi się na co dzień, ale musi stosować z całą pewnością pożywną dietę, bo nie jest już małym Wnuczkiem. A co było w jadłospisie tego dnia? Miseczka zupy na styl japoński, sałatka bardziej chyba na styl europejski, a potem już przyszykowane przez pana kucharza na rozgrzanym stole krewetki, piersi z kurczaka i wołowina. Całość dopełnił sernik raczej nie na styl europejski, i sake.
Powyższa przygoda była jedynie przystawką do dania głównego pt.: Raiding the Rock Vault, czyli show prezentującego piosenki będące kanonem rocka. RtRV odróżnia od musicali to, że występują tam muzycy, którzy tworzyli historię rocka, a byli bądź nadal są członkami Heart, Bad Company, Survivor, Whitesnake, Dio, Bon Jovi, Starship, Offspring i wielu innych zespołów, a repertuar zawierał m.in. ‘Eye of the Tiger’ zaśpiewane przez oryginalnego wokalistę, ‘All Along the Watchtower’, ‘Smoke on the Water’, ‘Stairways to Heaven’, ‘Livin’ on the Prayer’ i mnóstwo innych kawałków, których wykonanie zajęło ponad dwie goziny. Panowie i Panie na scenie byli na wyciągnięcie ręki, a ich zachowanie i swoboda pokazywała, że zjedli zęby grając rocka. 
Co by jednak nie było tak och i ach, mankamentem była z pewnością ‘cepelia’ tycząca się strojów. Większość z występujących odziana była w świecącą cekinami i napisami garderobę, co zdaniem Umichy, kłóciło się z przekazem i bardziej pasuje do wykonawców grających do przysłowiowego kotleta. Tu zbytnio nie przeszkadzało, gdyż grali do drinków z tequili i whisky XXXL, największych jakie chyba USS widzieli w życiu i z pewnością najtańszych. Przystawiona do nich jednolitrowa butelka wody mineralnej ustępowała im gabarytowo, a 16 dolarów za dwa zachęcało do kolejnej wyprawy do baru. Nazywa się to poprostu gorączką piątkowo-sobotniej nocy…:)

No comments: